sobota, 29 stycznia 2011

Trem Do Futuro „O Tempo” (2010)


Stereotypowo Brazylia pod względem muzycznym to  kraj samby, subtelnej bossa novy, mniej subtelnych braci Cavalera, nic innego się nie przebija się do naszej szerokości geograficznej. Chociaż naiwnością byłoby sądzić, że w jednym z najważniejszych krajów w świecie, aspirującą do roli mocarstwa, pod względem kulturowym będzie pustynia. Brazylia potencjał i zdolność kreowanie zjawisk i okazów tajemniczych i przepięknych ma, jak amazońska dżungla, nieograniczony.

Prosto z południowo wschodniej części tego pięknego kraju trafił do mnie  się album  „O Tempo” zespołu Trem Do Futuro (wydany 2008 r., reedycja w 2010r.).

Na myspace panowie z Trem Do Futuro oznaczyli się jak kumple kultowych w Polsce Jeżozwierzy, Blacfielda. Skoro sam Mr. Wilson się z nimi zakolegował to była wystarczająca rekomendacja, żeby poświęcić czas na zapoznanie się z brazylijskim progresywnym graniem.  Stylistyka tej płyty nieco inna niż to co obecnie kojarzy się z graniem progresywnym, aranżacje i instrumentarium bardziej „oldskulowe”, całość sadowiąca się jakoś tak bardziej w latach 60/70. Folkowy flet, symfoniczne brzemienia i lekko nawiedzony, początkowo mocno drażniący,  egzaltowany wokal wzmagają to wrażenie.  Jest w tej muzyce jakaś magia, żeby nie powiedzieć tęsknota w  spokojnych dźwiękach klasycznych gitar, w brzmieniu portugalskiego, który dla słuchacza zmiażdżonego anglosaskim wokalem brzmi jak kolejny instrument, mimo że  to skojarzenie bardzo odległe jest jakaś szczypta Madredeusa. Z drugiej strony, przytłaczają ciężkie prawie metalowe riffy, uspokajają płynące w przestrzeń kosmiczną solówki. Pełne spektrum emocji.

"Seres imaginários zaczyna się od wejścia chóru o gregoriańskiej nucie, po chwili flet, mandolina i gitara klasyczna tworzą wrażenie jakbyśmy się znaleźli na jakim średniowiecznym europejskim dworze podczas królewskiej uczty. Po około 20 sekundach czar pryska, flet z zadziornością samego Iana Andersona z Jethro Tull wraz z gitarami i już całkiem nowocześnie grającą perkusja wprowadza agresywnie zamęt i niepokój w utworze. Kilkakrotnie powraca, akcentując mocno swoją obecność. Po chwili linia melodyczna się uspokaja, pojawia się fortepian i długie dźwięki lekko przesterowanej gitary . Bardzo zwiewna muzyka, perlisty fortepian i melodyjny motyw przewodni, brzmienie fletu współgra z rzewnym wokalem.

Jeszcze lepsze wejście rozpoczyna utwór "Saga",  płyną dźwięki przypominające mellotron, niepokojące frullato na flecie, skrzypce i gitara, w połamanym rytmie, świetna mieszanka, wchodzi wokal pompatyczny, muzyka spowalnia, monumentalne, spokojne syntezatory, brudna gitara świdruje z drugiego planu, wokal pełen pasji. Solo skrzypiec (przypomina się Kansas), refren rytmicznie, marszowo, gitara jest prawie grunge’owa. Naprawdę eklektyczna muzyka. W połowie utworu, na pierwszy plan wychodzi przytłumiony bas, zmiana rytmu wyciszenie, flet wykonuje swobodne wariacje , hipnotycznie wciągany do pląsów przez skrzypce. Bas, syntezatory, skrzypce, wyciszenie – głos ni to melorecytuje ni to śpiewa, prawie operową manierą. Podkolorowana w tle syntezatorami, i podkreślona mocnym riffem muzyka spada z siła wodospadu. Zwalnia, skrzypce kwilą i znów wzmocnienie, "Saga" trwa, solówka skrzypiec i przeplata się z brzemieniem fletu, główny motyw pulsuje, grzmot, koniec burzy.

Rozpoczyna „dźwięk ciszy"O som do silêncio/A porta", dyskretnie wpływa czarowna gitara klasyczna. Opowiada nam historię z rajskiego ogrodu, spokojne pasaże gitary, flet leniwie gra. Intro kończy się po ponad minucie, mocno gitara, syntezatory jednak uspokajają, znowu brudna gitara i pełen pasji głos wzmocniony brzemieniem organów Hammonda. Nie da się przewidzieć nastroju tych utworów – znów gitara, spokojnie. Niepokojący chór głośno skanduje, domaga się otwarcia tytułowych wrót? Lekko jazzujący fortepianowy dialog z gitarami które mielą wszystko, Hammond chrzęści w tle,  trzymając tempo, kontrując, podkreślając. Znów brudne gitary, które przypominają jakąś kapelę rodem z SubPopu – może The Walkabouts, i znów solo elektroniki. Imponujące są te aranżacje,  instrumentarium pozornie do siebie nie pasuje – a jednak co prog rock, to prog rock, da się i brzmi nieźle. Prawie symfoniczne zakończenie wybrzmiewa, aż do suchego trzasku zamykanych drzwi.

"Búfalos audazes" zaczyna się od gitarowego brzemienia „slide” – jakbyśmy byli na bagnach Missisipi, ale już słychać flet a la Jethro Tull, który niespiesznie przeplata się z sitarem i znów gitarę sidle, a jeszcze dochodzi prowadząca gitara z solówką o chropawym grunge’owym brzemieniu. Flet nabija z perkusją rytm – mocne tempo, marszowe, pulsujące – znów wyciszenie, do tego już nas przyzwyczajają. Sielankowe przygotowanie dla wokalu opowiadającego kolejną historię. Po 4 minutach perkusja nabija prawie punkowy rytm, maestro grający na flecie wychodzi z siebie, żeby nadążyć. Znów zwalniamy przed końcem spokojnie, mocny riff na koniec, flet plącze się i zapada cisza.

"Lamento das horas/O tempo" rozpoczyna smutne intro fletu, przechodzącego w przenikliwie żałościwie skrzypce, rozpoczynające smutną opowieść, motyw przejmuje gitara podbita zdecydowanym fortepianem. Wspaniała kobieca wokaliza drożąca szpik kości, wnikająca w procesy zachodzące w komórce na poziomie molekularnym. Perkusja przerywa, mocno nabija rytm do spółki z fletem, gitarą, wraca powolna solówka, przebijają się mocne akcenty riffami. 

Hammond wprowadza z powrotem wokalizę. Historia opowiadana przez wokalistę jest mroczna, głos chropawo brzmi jak nasz Kazik. Słuchać dźwięk dzwonu, słowa padają gwałtowne, później płaczliwe, przechodzą w szept ni to ostrzeżenie ni to groźba w tych słowach. Duży ładunek emocji. Kończymy prawie walczykiem.

Wesoło zaczyna się "Ainda que tarde", kolejna pełna pasji opowieść. Flet pląsający sielankowo, dalekie echa dokonań holenderskiego Focusa. Po dwudziestosekundowej introdukcji, słyszymy jak melodia łamie się, przyspiesza, poważnieje, kilka akcentów perkusji i wchodzi ekspresyjnie wokal razem z brudną gitarą w tle, nawet nie tyle grunge’ową, a bardziej brzmiącą jakby to Neil Young z czasów CSNY szarpał druty. Paulo Rossglow  balansuje na krawędzi, wokal mocno egzaltowany. Muzyka robi się monumentalna, bas podkreśla ciężkie brzmienie przeplatane syntezatorami, melodia fletu znów łagodzi całość, gitara wraca z brudną solówką, zaczyna się ciężkie granie w typie Jethro Tull. Wokal jest tutaj jednym z instrumentów budujących napięcie, teatralny szept, krzyk – podobnie jak włosko-słoweńskie Devil Doll. Tak od siebie odlegli, a jednak wspólne nuty pobrzmiewają – muzyka pełna niepokoju, kipiąca pod powierzchnią pozornej sielanki. Jest w tych aranżacjach jakaś moc, każąca spodziewać się nagłych zmian nawet wtedy, gdy linia melodyczna sączy się leniwie. Zaczęło się spokojnie – kończy się mocnym akordem i krzykiem.

Nadjeżdża pociąg przyszłości ("Trem do futuro")– słychać jego budzący grozę szum, mija nas w pełnym pędzie. Ciężki gitarowy riff z perkusją wybija miarowy rytm, świszczący dźwięk fletu podkreśla tylko pęd maszyny, wyraźne odwołanie do „Locomotive Breath”. Hard rockowe partie gitar w tle, flet nerwowo świszczy imitując pracę trybików, zaworków  w wielkiej maszynie

Po prawie 2 minutach pędzące  monstrum zatrzymuje się majestatycznie i znowu rusza powoli z pochodem basu, zgrzytającym Hammondem. Toczy się, włączają się partie skrzypiec i krystaliczny fortepian, płyniemy rozpędzeni, wokal senny, rozpędza się, dźwięki płyną coraz szybciej, optymistyczna solówka, trudno usiedzieć w miejscu, napijane tempo tworzy wrażenie prędkości, jedziemy przed siebie….

Po 5 minutach znowu wraca motyw z początku utworu, nagle następuje uspokojenie, szept, skrzypce grają prawie bluesowe partie. Kończy się Hammond w uścisku skrzypiec, turkot oddalających się kół….

Orientalnym motywem  na przesterowanej gitarze niespokojnie zaczyna się "Olho do tempo/Onda brava  Tempo nu". Kolejny raz flet łagodzi nerwowy wstęp, brzmienie gitar staje się czystsze, donośne, słychać gitary jak z The Walkabouts. Eklektyczne aranżacje, gitara zawodzi żałośnie, dźwięki fletu wznoszą się i opadają z trzepotem skrzydeł. 

Rytmicznie wyśpiewywany tekst z ciężkim brzmieniem gitary w tle kontrastuje z kaskadą dźwięków fortepianowych i fletu. Znowu przyśpieszamy,  flet wyznacza rytm, smaga jak wichrem, na pierwszym planie odmalowuje pejzaż i tworzy magiczną atmosferę, powietrze wiruje podnosi się,  pył opada, wolna solówka gitary uspokaja nastrój, pada deszcz, grzmot. Słychać przesterowany dźwięk o niskim tonie, krzyk i nagle przemawia amazoński bóg burzy, gromowładnym głosem przekazuje jakieś instrukcje, niestety nie wie, że przekaz w muzyce rockowej jest skuteczniejszy, jeśli jest po angielsku ;-).  Na szczęście bóg deszczu o tym nie wie, bo by wszystko zepsuł – po przemowie gromowładnego, wkraczają cudowne partie fletu i aksamitnej gitary klasycznej, prawie słychać dźwięk palców muskających struny, mandolina idzie w sukurs gitarze. Nie wiem co „poeta miał dokładnie na myśli” pisząc tekst, ale „a po burzy spokój” odmalowano perfekcyjnie.

Od bluesowego monotonnego ciężkiego wstępu gitar zaczyna się Na "Trilha do diabo", gitara przeplata się z harmonijką. Być może ten rytm nie pasuje do konwencji rocka progresywnego, ale jeśli potraktować to jak cytat, to broni się dosyć dobrze, aranżacja pozostałych instrumentów nie pozwala zapomnieć gdzie jesteśmy. Jest niespokojnie, gitara prowadzi dialog z fletem, wokal teatralnym szeptem, przechodzącym w dramatyczny okrzyk trzyma nas w hipnotycznym uścisku, chocholi taniec.  Całość wieńczy bluesowy ozdobnik na harmonijce.

I na koniec jakiś bonus od Black Sabbath, chyba to jednak Motorhead, nie to dalej Brazylijczycy. Pożyczyli sobie jeszcze brzmienie syntezatorów z Van Halen. Ten kawałek nie pasuje do poetycko- średniowiecznej konwencji. Słucha się przyjemnie, ale jednak wyraźnie odstaje od całości płyty, brzmiącej bardziej jako koncept album. Z pewnością przy takich bogatych aranżacjach warte zauważenie powinny być teksty, zostawiam to już inwencji słuchaczy. Na pewno warto się zapoznać, choć jak wspominałem nieanglosaskie brzmienie słów można potraktować jako kolejny instrument i samemu poczuć o czym śpiewa Trem Do Futuro, czasem forma zniekształca przekaz. Miłego słuchania. 

Utwory:
01. Seres imaginários
02. Saga
03. O som do silêncio / A porta
04. Búfalos audazes
05. Lamento das horas / O tempo
06. Ainda que tarde
07. Trem do futuro
08. Olho do tempo / Onda brava / Tempo nu
09. Na trilha do diabo
10. O homem Antiguo


Skład zespołu:
Paulo Rossglow - vocals
Ulisses Germano - flute & mandolin
Marcelo Leitão - guitars
Sidarta Guimarães - violin
Marcelo Bye Bye - drums
João Victor - keyboards
Alan Kardec Filho – bass



Ocena 4,25/5 (Te 0,25 za to że jest w alternatywnym graniu możliwość znalezienia „strefy wolnej od Angola”)

Jarek Olsza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz