środa, 26 stycznia 2011

RAMMSTEIN „Liebe Ist Für Alle Da” 2 CD Deluxe Edition (2009)


UWAGA! OSTRZEŻENIE! Tekst zawiera opisy oraz materiały graficzne przeznaczone tylko i wyłącznie dla osób dorosłych. Jeżeli skończyłeś 18 lat możesz kliknąć „czytaj dalej”, jeżeli jednak nie, nie pomoże Ci nawet obecność dorosłych, ponieważ i tak nie powinni się zgodzić na udostępnienie Ci tych treści. Materiał nie jest przeznaczony dla ludzi o mizernych nerwach, mających wątłe zdrowie oraz posiadających słabą odporność na szokujące sceny. Wchodzicie na własną odpowiedzialność.

CZARNE PUDEŁKO…

To nie jest klasyczna recenzja. To nie jest nawet opis tego, co znajduje się na płycie (w sensie muzycznym oczywiście). To historia, jaka pojawia się po wysunięciu pudełka z czarnego, ekskluzywnego etui, które ozdabiają złote napisy. Specjalne edycje to trochę takie sprawdzanie wierności słuchaczy i ich możliwości finansowych, aczkolwiek czasami pozwalają mieć coś rzeczywiście wyjątkowego. I taka właśnie jest płyta RAMMSTEIN nazwana „Liebe Ist Für Alle Da” lub w skrócie LIFAD. Jeśli ją macie to zapewne cieszy Was ta „specjalność”. Jeżeli nie posiadacie tego wydania, to przeczytajcie, dlaczego warto go mieć.


O muzyce niemieckich prowokatorów w ostatnim czasie było już nie raz i pewnie będzie nie jednokrotnie. O polskim koncercie możecie przeczytać tutaj. Był (wciąż jest) szokujący teledysk, są kontrowersyjne treści piosenek, wyzywające tematy, pojawiła się cenzura obrazów (ruchomych i nieruchomych). Wszystko to spowodowało, że mistrzowie Tanz Metal stali się nad wyraz popularni na świecie. Szokują, budzą obrzydzenie, mamią, ale robią to z klasą (aczkolwiek, jeśli chodzi o ostatni teledysk można mieć wątpliwości, jakiego rodzaju to klasa). Wróćmy jednak do samej płyty. Tak jak wspomniałem powyżej, muzyka, która umieszczona jest na dwóch płytach, nie jest bezpośrednim tematem tego tekstu. Chociaż trzeba przyznać, że muzycznie panowie Lindemann, Lorentz, Kruspe, Riedel, Schneider i Landers stanęli na wysokości zadania. Tym jednak zajmę się kiedyś, w innej recenzji. Skoro zaczęliśmy kolorami, kontynuujmy, więc …

RÓŻOWY DUPELEK…


Różowy pudelek zapraszał od 18-tego września roku 2009 na stronę zespołu (a tak naprawdę przekierowanie było zrobione na specjalną stronę z serii xxx, bowiem oficjalnie teledysk był zbyt – hmmm… - dosadny i nie nadawał się do pokazywania nieletnim) na premierę odważnego i obscenicznego wideo zatytułowanego po prostu „Pussy”.
 
Sam utwór był na tyle kontrowersyjny, nie tylko z powodu tekstu, czy teledysku, ale również ze względu na okładkę singla, która prezentowała skład zespołu w niekoniecznie męskiej wersji i niekoniecznie ubranej, że nie wszędzie na świecie dzieło to ujrzało światło dzienne.

„Too big, too small,
size does matter, after all.
Zu groß, zu klein,
er könnte etwas größer sein.”

Stop! Stop! Miało nie być o muzyce! Tak zupełnie przy okazji strona dalej funkcjonuje, ma się dobrze a nawet pojawił się na niej drugi wideoklip z utworem „Ich Tu Dir Weh”, który stylizowany jest na koncert, jaki mieliśmy okazję widzieć w Polsce.

Na koniec tej części zwróćcie uwagę na pozycję i gesty perkusisty zespołu. I takich smaczków jest w tym wydawnictwie więcej. Szukajcie a znajdziecie!

ZŁOTE LITERY…

Wracając do naszego tajemniczego, czarnego pudełka, z którego wysuwa się tekturowe, misternie wykonane etui (digipack) na dwie płyty. Obie płyty są czarne, okraszone złotymi literami, natomiast na po pierwszym rozłożeniu pudełka oczom oglądającego jawi się pewien tajemniczy obraz, nazwijmy go „opuszczona sala”. Puste pomieszczenie w zasadzie nie niesie, żadnego elementu grozy, gdyby nie to, że widz już wie, co się w nim będzie działo.


Dalsze zdjęcia nie są przeznaczone dla osób wrażliwych, delikatnych, nieodpornych na stres i szokujące sceny. Właśnie, słowo scena jest tu niezwykle odpowiednie, bowiem zaznajamianie się z tym wydawnictwem przypomina oglądanie scen z filmu, a jest ich jedenaście różnych. A może lepiej będzie brzmiało: oglądanie obrazów?


Drugie rozłożenie i oczom ukazują się pierwsze kolejne sceny: po lewej „scena szycia”, po prawej „klaps”. Po wyjściu obu CD ukazuje się na środku „scena po wieczerzy” (ona też wieńczy tylną okładkę pudełka, z tym, że bez postaci Schneidera wnoszącego ciało – nie mylić ze sceną z łaźni!).

Jednak, żeby całość miała sens proponuję rozłożyć pudełko po raz trzeci. Po prawej „łaźnia”, po lewej „scena TV”. Działa to niczym ołtarz Wita Stwosza!

Misterna dbałość o szczegóły. Stylizacja. Gra świateł. Sceneria. Rekwizyty. To wszystko są niezwykle ważne elementy tych obrazów.

Rubensowskie kształty pań na zdjęciach też są elementem spójnej wizji reżysera tego spektaklu. Tu nie ma szczuplutkich modelek z rozkładówek Playboya, czy też wychudzonych „wieszaków” na ubrania przechadzających się po wybiegach paryskich domów mody. To normalne (sic!) życie, normalni (albo nienormalni) ludzie.

Jednocześnie z każdego zdjęcia bije dziwny spokój. Zatrzymane w kadrze emocje. Słychać tu ciszę, pomimo gwałtownych scen, jakie się na nich dzieją lub właśnie wydarzyły.

To jednak jeszcze nie wszystko w tej opowieści. Wyciągamy z lewej strony książeczkę, na której znajdują się teksty, natomiast na odwrocie ukazuje się kolejne wizualne uzupełnienie całości. Tym razem dostajemy „scenę z łaźni II”, „scenę z łóżkiem” i „kotłownię”, środek zaś wieńczy duży, pełny obraz kanibalistycznej „wieczerzy”.

CIEMNA KOLORYSTYKA, ZAMGLONE BARWY, BAROKOWA SCENERIA I RENESANSOWE STROJE…



Dzisiejsze horrory niosą więcej krwi i drastycznych scen niż wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym wydawnictwie, a jednak wydźwięk scen w powiązaniu z tekstami zespołu daje tu mroczniejszy efekt, ponieważ większość wydarzeń dzieje się w umyśle ludzkim, a ten może być nieokiełznany i szalony tak jak umysł Austriaka Fritza, który więził i wykorzystywał swoje córki w podziemiach własnego domu.
Słynna scena z „klapsem” stała się powodem problemów w rodzinnych landach niemieckiego sekstetu. Sekstet to nie słowo, które kojarzy się z seksem, ale oznaczenie sześcioosobowego składu zespołu. Od razu nasuwa się skojarzenie z pewnym starym filmem… „Wielkie żarcie” (La Grande bouffe 1973). „Szokujący i dekadencki film będący artystyczną prowokacją reżysera (Marco Ferreri). Czterech zamożnych mężczyzn spotyka się na uczcie w podmiejskiej willi. Pilot Marcello (Marcello Mastroianni), sędzia Philippe (Philippe Noiret), producent telewizyjny Michel (Michel Piccoli) oraz restaurator i kucharz Ugo (Ugo Tognazzi) postanawiają popełnić samobójstwo z... przejedzenia. Po pierwszym dniu objadania się sprowadzają do willi trzy prostytutki. Do towarzystwa dołącza też żądna wrażeń nauczycielka. W willi dochodzi do orgii obżarstwa i seksu.” 1973 rok i takie klimaty? Czym jest przy nich artystyczna wizja RAMMSTEIN? Nic dodać, nic ująć. Zastawiony stół jest, sex jest, perwersja jest, może nie ma tylko samobójstwa, ale czy tylko o taką dokładność chodzi?


Co ciekawe nie jestem osamotniony w takim odbiorze. Wystarczy rzucić okiem na tę stronę by dostrzec, że płyta w tym wydaniu fascynuje, przyciąga i magnetyzuje. Pozwoliłem sobie wobec tego przetłumaczyć fragment tego tekstu, żeby dopełnić całości tej opowieści:


„Wszystkie zdjęcia/obrazki, no może oprócz czarnej okładki ze złotymi literami, przypominają styl barokowy – gdzie zarówno w malarstwie jak i literaturze bazowano na symetriach, grze odbić oraz maskach, rodzaj ustrukturalizowanego bałaganu, jeśli można tak rzec. I to jest właśnie to, co przedstawiają obrazy zawarte na płycie. Niektóre stroje (wystarczy spojrzeć na okładkę) są nowoczesne – na przykład scena z telewizorem, gdzie zobaczycie zwykłe spodnie. Ale wystarczy spojrzeć na kostium Richarda, który ma na sobie w “scenie łóżkowej”, to zdecydowanie renesansowy element ubioru, tak zresztą jak ubranie Tilla w “scenie łaźni” – również Schneider wygląda podobnie, kiedy niesie ciało kobiety na ramieniu – to z kolei przypomina czasy starożytnego Rzymu. Totalna mieszanka historycznych zapożyczeń, która tym silniej jest podkreślona przez pojedyncze zdjęcia Oli’ego oraz Flake’a, którzy wydają się jakby uczestniczyli w scenie z umiejscowionej w przedwojennej fabryce. Z kolei w “scenie telewizyjnej” Richard, Flake oraz Paul mają białe spodenki i renesansowe stroje. Tymczasem Till, który drzemie (albo wręcz kona) ma na sobie z kolei czarne spodenki i nowoczesną marynarkę. A teraz przejdźmy do kolejnej sceny, na której widzimy dwie nagie kobiety leżące w łaźni. Przywołują one na myśl obraz Narodziny Venus Botticelliego: symetria, gra odbić … pamiętacie, o czym pisaliśmy wcześniej, ale też rude włosy i kształtne uda? Żeby było śmiesznie w scenie łóżkowej Richard nosi maskę (jedna z kobiet też ma założoną maskę), a więc znowu maski, tak jak woda i odbicia są ważnym elementem stylizacji barokowej.

Dziwaczne szczegóły: środkowy palec Flake’a na okładce (Flake się jednak nigdy nie zmieni). Portret w „scenie TV” wydaje się być odwróconym do góry nogami Richardem, tak jakby stracił ważną rolę (królewskie insygnia jak zwykł mówić), jaką chciał mieć w zespole RAMMSTEIN. Tymczasem Oli zszywa kawałki … karnawałowych elementów – i znów totalne zamieszanie.

 The Birth of Venus, Botticelli Sandro: 1485-86
Konkludując nieco filozoficznie, kryteria piękności zmieniają się od wieków i z czasem, dziś piękne kobiety to suche szkielety, które wyglądają niemal jakby były androgeniczne, ale kilka wieków temu było dokładnie odwrotnie: potężna, dziś powiedzielibyśmy „puszysta” kobieta była symbolem piękna i miłości tak jak to przedstawiał Botticelli na swoim obrazie. Tymczasem na płycie LIFAD zespół RAMMSTEIN niszczy (zabija) ten symbol, by go następnie zjeść – lub by sobie go przywłaszczyć? Te właśnie obrazy są w sumie bardziej fascynujące niż sama muzyka (…)”

Żeby jednak to wszystko zobaczyć musicie kupić płytę, albo mieć tak pokręconą wyobraźnię jak panowie z RAMMSTEIN.

SREBRNA SKRZYNKA…



Dla zagorzałych fanatyków i wielbicieli zespołu, a właściwie dla wielbicielek wydana została specjalna limitowana, skrzyneczka, która w swych czeluściach skrywa kompletny zestaw do sprawiania sobie uciech nie tylko słuchowych. Otwórzcie, a zobaczycie sześć różowych, sterczących rekwizytów nieprzeznaczonych zapewne do poprawy odbioru audio, metalowe kajdanki i spray, niekoniecznie potrzebne do oliwienia napędów i serwomechanizmów odtwarzacza CD. Za taką „frajdę” w Polsce trzeba jednak zapłacić ponad 780 złotych.

BIAŁO-CZERWONY ZNACZEK…

No cóż, całej tej historii z pewnością nie zobaczycie w polskiej wersji. To bowiem zwykłe, klasyczne, plastikowe pudełko CD, przy tej barokowej formie zaprezentowanej w wersji deLuxe wersja „polska cena” nie jest niczym godnym zainteresowania. Pozostaje więc ruszyć wyobraźnię lub zakupić wersję excllusive, która naprawdę warta jest swojej ceny!

Całość, pomimo obrazoburczych skojarzeń, sugestii, skrzywionej wizji świata, jest genialna pod względem artystycznym. Dopracowana w każdym calu i w każdej uncji.


P.S. czyli Post Scriptum: Nie udało się odnaleźć wszystkich zdjęć, które wykorzystano w produkcji tego dzieła, i które byłby jakościowo zgodne z założeniami autora tegoż tekstu.
W związku z tym postanowiłem wykorzystać wyobraźnię czytającego, aby stworzyć obrazy w jego umyśle. Nie mniej jednak, jeżeli znajdzie się ktoś, kto dotrze do dobrych jakościowo zdjęć (skany i zdjęcia cyfrowe nie oddają niestety jakości i staranności z jaką wykonano całość) proszony jest o przesłanie zdjęć do autora tekstu. Wówczas powstanie materiał alternatywny lub uzupełnimy ten już istniejący, a post scriptum po prostu zniknie.

Jeżeli myślicie, że RAMMSTEIN szokuje po raz pierwszy popatrzcie jak to drzewiej bywało:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz