piątek, 31 grudnia 2010

Do siego ROCKU!


Oby był bardziej obfity muzycznie niż poprzedni, chociaż poprzedniemu w tym zakresie wiele zarzucić nie można!

Rock'n'roll rulez!

środa, 29 grudnia 2010

The Empire Shall Fall “Awaken” 2009


Niezwykłe połączenie ciężkich gitarowych brzmień, szaleńczego rytmu perkusji, tradycyjnego death metalowego krzyku z elementami niemal jazzowymi, wysokimi i podniosłymi wokalizami, oraz z nowofalową odmianą amerykańskiego heavy metalu. Panowie z TESF pokazują też swoje fascynacje brudnymi punkowymi dźwiękami.

niedziela, 26 grudnia 2010

Marek Piekarczyk i Chemia Świąt


Z okazji tegorocznych Świąt zespół CHEMIA i Marek Piekarczyk przygotowali dla Fanów prezent - kolędę "CHEMIA ŚWIĄT". Możecie jej posłuchać tutaj.

środa, 22 grudnia 2010

Rocky Christmas for everyone!


Wszystkiego najlepszego, wesołych i rockowych Świąt Bożego Narodzenia, mocnych kolęd i nuty fantazji przy jednoczesnej chwili zadumy a przy okazji zastawionego stołu i śpiewającego Karpia,

Tego wszystkiego, tym wszystkim, którzy tu zaglądają stale, od czasu do czasu, czy też przypadkowo

Życzy
RockRYCHU!

Ozzy Osbourne w Polsce - koncert w sierpniu 2010


Live Nation zaprasza na koncert Ozzy’ego Osbourna, który odbędzie się 9 sierpnia 2011 roku w Ergo Arenie w Sopocie. Ozzy Osbourne to wieloletni członek Black Sabbath, wokalista, twórca festiwalu OzzFest, uczestnik reality show "Rodzina Osbournów".

W czerwcu ukazała się najnowsza płyta Ozzy’ego zatytułowana „Scream”, zawierająca „Life won’t wait” oraz „Let me hear you scream”. Ozzy potwierdził, że jest nieustająco w świetnej formie i że jego pozycja jednego z najlepszych artystów doskonale rozumiejących znaczenie sformułowania „porządny kawałek rocka” jest niezagrożona.

Bilety do nabycia na
eventim.pl

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Doctrine X “Mind Control” 2009


Melodyjny Death oraz klasyczny Thrash Metal – takie sformułowania pojawiają się na ich temat a na dodatek dama na wokalu! Ja jestem pod wrażeniem głównie, dlatego, że przed oczami i uszami przeleciały mi najlepsze lata fascynacji tą muzyką czyli lata 90-te. Przypomniały mi się właśnie wspaniałe chwile spędzane przed telewizorem, kiedy to w oczekiwaniu i pełnej gotowości czekało się na teledyski puszczane w nocy przez MTV Headbangers Ball prowadzonego przez Vanessę Warwick.

niedziela, 12 grudnia 2010

MUSTAINE


Nakładem Wydawnictwa Kagra, specjalizującego się w biografiach i autobiografiach muzyków i zespołów ukazała się kolejna bardzo ciekawa pozycja książkowa. Tym razem dostajemy podaną niczym na talerzu historię Dave’a Mustaine’a, który pokusił się o przełożenie swego „pokręconego” życiorysu na papier.

sobota, 11 grudnia 2010

„Built Back Up From Self-Destruction” RESTRUCT 2010



Autochtoni z Waszyngtonu znani szerzej jako Restruct zrobili naprawdę niezły hałas i zamieszanie na swej debiutanckiej płycie nazwanej „Built Back Up From Self-Destruction. Promujący się jako metalowa kapela (przy czym warto powiedzieć, że metal wiele odmian ma!) skomponowali dwanaście kawałków, które z jednej strony melodiami przypominają 3 Doors Down a nawet bardziej inną znaną z tego nurtu kapelę Nickelback, przynajmniej z wczesnej twórczości. Rzec by można, że to taka zmiękczona wersja metalu dla dzieciaków z amerykańskiego High School...

piątek, 10 grudnia 2010

„Revolution” KillMatriarch 2010


KillMatriarch zrealizował singiel „Revolution” z początkiem sierpnia 2010 roku umożliwiając darmowy dostęp do swojej muzyki wszystkim chętnym słuchaczom, jednocześnie wspierając promocję pierwszego albumu długogrającego nazwanego po prostu „1”. Wszystko dzięki wciągnięciu do projektu Ontronika "Andy" Khachaturiana amerykańskiego perkusisty rockowego ormiańskiego pochodzenia znanego wszystkim z zespołu System of a Down oraz z kapeli The Apex Theory, który dodatkowo odpowiadał tu za produkcję materiału muzycznego. Wspomaga go dynamiczna i uniwersalna wokalistka, ale również twórczyni tekstów Landon Newsom oraz utalentowany producent Drew K.

niedziela, 31 października 2010

Happy, happy Halloween!!!


"Woe to you, on earth and sea,
for the Devil sends the beast with wrath,

beacause he knows the time is short...
Let him who hath understanding reckon the number of the beast for it is a human number,
its number, is six hundred and sixty six"

(Iron Maiden, The Number of The Beast)

piątek, 29 października 2010

Tourette „Rafał” 2010


Czytając oficjalne notatki dotyczące wydanej EPki dowiadujemy się:
„Rafał” zespołu Tourette to trzydziesta trzecia płyta w katalogu MegaTotal.pl Album o dwu obliczach. Zespół zderza na niej brudne, rockowe brzmienie oryginalnych utworów z elektroniczną sterylnością ich remixów.

czwartek, 21 października 2010

POST PROFESSION znowu w koncertuje!


26-tego listopada 2010 Post Profession da koncert w Będzinie na Metal Explosion II.
Przed nimi zagrają Basement i Eier. Szykuje się miły wieczór. Bardzo serdecznie zapraszamy wszystkich wielbicieli ciężkiego grania.

Miałem już okazję relacjonować ich koncert oraz napisać recenzję płyty możecie je przeczytać, aby poczuć co się będzie działo na tym koncercie!

Będziński Ośrodek Kultury
ul Małachowskiego 43
Będzin 42-500
Start 18-30
bilety 10,00PLN

niedziela, 17 października 2010

SAMAEL „Solar Soul” 2007


Daleki jestem od sławienia demonów i przyznawania racji ich wierzycielom, ale też daleki jestem od fanatyzmu religijnego i bezgranicznemu oddawaniu czci bogom, bożkom czy aniołom zarówno tym wzniosłym jak i tym upadłym. Mimo życiowej fascynacji muzyką ciężką a nawet wręcz hołdującą ciemności, mroczności, złu i uosobieniom zła, traktuję tę twórczość, jako dzieła artystyczne a nie, jako „ścieżkę, którą kroczyć można”.

poniedziałek, 20 września 2010

Strefa Mocnych Wiatrów - koncert oraz nowe wzory koszulek


Najbliższy koncert:
30.10. Gniazdo Piratów ul.Ogólna 5 Warszawa -Halloween start: 21:00 wstęp: 10 pln. Tego dnia będzie można nabyć pierwsze egzemplarze nowego wzoru koszulek SMW (w załączniku).

T -shirty będą dostepne na wszystkich koncertach, jak również przez strony zespołu:

niedziela, 19 września 2010

SMW suportuje BUDGIE


12 listopada w stołecznym klubie Progresja wystąpi legendarna w naszym kraju hard rockowa grupa Budgie.

Zespołem poprzedzającym występ walijczyków będzie Strefa Mocnych Wiatrów, formacja z Warszawy która powstała w 2004 r., muzycznie poruszająca się na pograniczu hard rocka i heavy metalu. Zespół ma na swoim koncie 2 płyty studyjne ("SMW" i "Królowie mórz") oraz wydaną w czerwcu tego roku płytę koncertową.

Strony zespołu:


Bilety na koncert kosztują 110 złotych w przedsprzedaży (120 złotych w dniu koncertu).

czwartek, 16 września 2010

THE NEW UP "Gold" 2010




“An artful sonic balance, that's miles beyond the typical indie-rock release."
Performer Magazine

"The New Up was all prickly erogenous zones and contemporary disquiet... Superb, tight playing fuels a compellingly varied approach.”
Pop Matters
Ciekawy zestaw muzyczny zaproponowali amerykanie z San Francisco, czyli zespół The New Up, pozostający od początku swej kariery w nurcie Indie Rock. Pracując mocno nad muzyką stworzyli swój kolejny album nazywając go po prostu „Gold”. Jest to czwarte wydawnictwo, jakie pojawiło się w ich dorobku muzycznym po: „Palace of Industrial Hope” (CD), „Broken Machine” (EP) oraz „Better Off” (EP). Album "Gold" ukaże sie oficjalnie na rynku 15-tego listopada 2010 roku, niosąc przebogaty dorobek zespołu umieszczony na jednym krążku. Najnowsza aranżacja to wariacja kolorów, pasji i melodii. „Gold” jest kombinacją garażowych dźwięków gitar, wspaniałej pracy wokalistki (ES Pitcher), wspomaganej w kilku miejscach męskimi chórkami oraz niebywałej ilości muzycznych pomysłów pozostałych członków zespołu.

środa, 15 września 2010

DOCENIAJĄC, zostałem doceniony!


Moja recenzja płyty "Bridge the Roads" ukazała się na stronie www Franki De Mille w zakładce recenzje:



a także na jej prywatnym facebooku. Napisała też do mnie osobiście:

"Thank you so much for your beautiful review of my music!! I am really touched!! I hope all is rockin' for you!!! keep in touch!! Regards from grey London! FDM ;-)"



BLACK RIVER "Black'N'Roll"


Potężna hard rockowa dawka dźwięków, utrzymanych w dobrym stylu i zrobiona z rockową "gracją". Prosta a jednocześnie wyśmienita. Nie od dziś, bowiem wiadomo, że najlepsze to, co proste. "Black'N'Roll" to drugi album członków kilku innych grup, którzy najwyraźniej oprócz udzielania się w macierzystych formacjach cierpią na nadmiar nieokiełznanej energii i niezagospodarowanego talentu. W skład tego projektu wchodzą: Taff (wokal) z Rootwater, Art (gitara) z Soulburners, Kay (gitara) z Neolithic, Orion (bas) z Behemotha i Daray (gary) z Dimmu Borgir i Hunter

Podczas słuchania można mieć kilka ciekawych skojarzeń muzycznych. Co nie znaczy, że muzyka Black River to jakiś plagiat, tribune band, czy inny rodzaj naśladownictwa. A to na myśl przychodzi Lemmy ze swym zachrypniętym głosem i specyficzną mocną grą na basie. A to Acid Drinkres ze swoimi wokalnymi wygłupami, które tu słychać w "Jumping Queenny Flash". Utwór ten to nic innego jak połączenie "God Save The Queen" i "Jumpin' Jack Flash" w jeden utwór. To znów gdzieś tam zabrzmią echa Monster Magnet, czy Black Label Society a nawet Danzig. Jednym słowem śmietanka, a może bardziej pianka na mocnym piwie w zadymionym pubie. Muzyka wyśmienicie pasuje do pijackiej męskiej zabawy, podczas której nie ma "miękkiej gry". Nawet tak lekko i niewinnie (Sic! To skojarzenie może być jednak nie pasować do głosu Taffa) rozpoczynający się "Morphine" przechodzi w drugiej części w ostry i porywający nurt, niczym nurt kipiącej Czarnej Rzeki, która porywa nieumiejących pływać. Zacznijmy jednak od początku. "Barf Bag" miażdży, "Isabel" ma ciekawą nutę melodyczną (gdzieś to już słyszałem), genialnie intonowaną przez wokalistę. "Lucky In Hell" zabiera nas rzeczywiście do piekła. W "Breaking The Wall" delikatne zwolnienie, bez starty ciężaru gatunkowego. "Too Far Away" mocne wejście basu chwyta słuchacza za gardło i nie puszcza do końca. Im dalej tym lepiej. W "Loaded Weapon" przez ścianę dźwięku przebijają się wreszcie wyraziste solówki. Rytmicznie rozpoczynający się "Like A Bitch" przerywany początkowo przez "skrzypiącą" gitarę (ten motyw przewija się przez cały utwór). W "Young'N'Drunk" pojawia się przyjemne gitarowe zawodzenie. Całość oparta na świetnym wyczuciu rytmu i chrapliwym głosie Taffa. Trzeba przyznać, że facet ma mocne (hard) gardło niczym skała (rock).

Na tej płycie nie ma zbędnych akordów, niepotrzebnych wstawek, zbytecznych uderzeń w bębny. Każdy niuans jest dopracowany i gra tu swoją rolę. Jednocześnie z tego dzieła i prostoty black'n'rolla bije szczerość, dynamika i bezpośredniość. Wszystkie utwory są niezwykle energiczne, mocne i drapieżne. Noga rusza się sama w rytm, głowa startuje do headbangingu. Jednym słowem It's Rock'N'Roll Babe! Świetna muza do słuchania w szybkim samochodzie. Wystarczy podkręcić volume do oporu, a noga sama dociska pedał gazu do dechy. Klasa sama w sobie!

Moja ocena 4/5

Recenzja ukazała się wcześniej na rock.megastacja.net

poniedziałek, 13 września 2010

Mademoiselle Karen "Attention"


Niezwykle nastrojowa i subtelna, lecz niepozbawiona figlarności płyta. Trochę melancholijna, trochę zabawna, trochę eklektyczna. Przywołuje na myśl czasy "Kabaretu" z Lizą Minnelli w roli głównej. Sięga do starszych standardów. Momentami jazzującą, momentami nowoczesna ("Ouaf Ouaf") i zakrawająca nawet o hip-hopowe kompozycje. Na pewno oryginalna, a zarazem niepozbawiona wdzięku. Zaśpiewana prawie w całości melodyjnym francuskim przenosi słuchacza do innego wymiaru. Miesza kilka stylizacji muzycznych, ale w gruncie rzeczy słucha się tego przyjemnie.

W niektórych utworach dostajemy delikatne dźwięki fortepianu i czysty kobiecy śpiew, uzupełniany dodatkowo delikatnymi "przeszkadzajkami" - "Autobus", "Parce Que". Czasami przypomina to piosenkę aktorską. Może to porównanie na wyrost, ale w "Ouaf Ouaf", mimo, że nowoczesnym słychać styl gry i ducha Toma Waitsa. Pojawiają się takie specyficzne, nierytmiczne, czasami bez składu i ładu stukania, klekotania. Gdzieniegdzie słychać też instrumenty dęte czy akordeon jak na przykład w "Danse Avec Moi". Tu od razu na myśl przyszła mi twórczość grupy Vaya Con Dios ze względu na specyficzny rytm tanga, które pojawia się w drugiej części utworu. Są momenty - "Creme Brulee" - w których melodię prowadzi kontrabas z delikatnym wsparciem saksofonu a francuskie wokale Karen przywodzą na myśl małą zadymioną knajpkę skrytą gdzieś na francuskich przedmieściach. Od razu przed oczami stają czarno-białe kadry starego kina. Śpiew Karen wspomagają też panowie. Są spokojne męskie deklamacje, śpiewy i wspierające całość chórki. Piosenka "Kochany Kochany" to jeden z dwóch polskich akcentów na tej płycie. Śpiewany piękną poprawną polszczyzną przenosi nas z kolei do starych polskich, przedwojennych kabaretów. Całość wieńczy spokojne, nastrojowe zaśpiewane w parze z męskim głosem, niczym w duecie z Leonardem Cohenem - "You'n'me". Co ciekawe po dłuższej przerwie (około 3 minut) na koniec daje się słyszeć chóralny śpiew całego zespołu. Czyżby ukryty utwór dla wytrwałych? A może błąd w sztuce? Posłuchajcie i przekonajcie się sami!

Szukając informacji o wokalistce można się natknąć na sporo polskich akcentów, które od razu tłumaczą skąd wzięły się wspomniane wcześniej polskie utwory. Karen Duelund Mortensen to duńska multiinstrumentalistka i wokalistka. Studiowała w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze w Danii między innymi z Czesławem Mozilem. Współpracowała przy projektach "Czesław Śpiewa" oraz "Tesco Volue". W trakcie wspólnych tras koncertowych powstała idea solowego projektu wokalistki - Mademoiselle Karen. Album "Attention" inspirowany jest energią przyjaciół, zmieniającą się przestrzenią, brzmieniem języka duńskiego i polskiego. Na płycie usłyszymy charyzmatyczny głos Karen otoczony ciekawymi dźwiękami. Francuskie, angielskie i polskie słowa opowiadają o miłości i codziennym życiu.

Mademoiselle Karen wspomagają na płycie oraz w trasie koncertowej: Martin Bennebo Pedersen - akordeon, pianino, wokal, Hans Find Moller - gitara, kontrabas wokal, Troels Drasbech - perkusja Jacob Munck Mortensen - tuba tenorowa, wokal.

Płyta "Attention" to swoistego rodzaju eksperyment z dźwiękami, zabawa w mieszanie stylów muzycznych, całość niepozbawiona jednak harmonii i klimatu. Twórczość Mademoiselle Karen być może jest niszowa i skierowana dla ludzi lubiących delikatne dźwięki i ciekawe zapomniane melodie, nie mniej z pewnością znajdzie grono swoich odbiorców. Kwintesencją całej tej płyty może być jeden fragment zaczerpnięty z drugiego polskiego utworu na tej płycie: "To jak kobieta, a reszta jest nieważna?"

01. Attention
02. Ouaf Ouaf
03. Regarde-Moi
04. Autobus
05. Danse Avec Moi
06. En Drabe
07. Creme Brulee
08. Kochany Kochany
09. Parce Que
10. Lonely Lea
11. Madame Lente & Monsieur Rapide
12. Rend-Moi Mon Ceur
13. To Ja Kobieta
14. You'n'me

Moja ocena 4/5

Recenzja ukazała się wcześniej na rock.megastacja.net

wtorek, 7 września 2010

KONCERT MILLENIUM w Krakowie -15.09.2010


Z doniesień lidera zespołu Millenium oraz szefa wytwórni muzycznej LYNX MUSIC Ryszarda Kramarskiego, wynika, że zespół nie oczekiwanie został zaproszony do znanego Krakowskiego klubu "U Louisa ". Wszystkich miłośników polskich dźwięków progresywnych, serdecznie zapraszamy do klubu "U Luisa" Rynek Główny 13 w dniu 15.09.2010 (środa) o godzinie 21.00!!!

środa, 1 września 2010

Nagranie wideo (multicam) z koncertu METALLICA na Bemowie


Powstała inicjatywa stworzenia niepowtarzalnego nagrania video z koncertu METALLICY na Bemowie. Film ma być darmowy, przygotowany przez fanów dla fanów.

Osoby, które chciałyby pomóc w przedsięwzięciu, muszą wrzucić swoje nagranie do sieci i wysłać linki do nich autorom projektu (rzesazdw@overkill.pl).

Szczegóły oraz teledysk na http://rock.megastacja.net/
Ten adres email jest ukrywany przed spamerami, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce, by go zobaczyć

"CETI i gra świateł"


"CETI i gra świateł" - Zobacz tylko u nas!

Premierowo na stronach INTERIA prezentujemy teledysk do utworu "Anywhere"
metalowej grupy CETI.

Zobacz więcej pod linkiem www.interia.pl

wtorek, 31 sierpnia 2010

Festiwal ACK Electric Nights 2010


Kolejne zespoły, które pojawią się na festiwalu ACK ELECTRIC NIGHTS 2010, to:

SCENA ALTERNATYWNA: COOL KIDS OF DEATH, GAFYN DAVIES, PLUG AND PLAY
SCENA PROGRESYWNA: VOTUM, LOOM, TERMINAL

Pełna lista zaproszonych zespołów pojawi się 03 września 2010. Wtedy też ruszy sprzedaż biletów, oficjalna strona internetowa, jak również pełna informacja dotycząca ACK Electric Nights 2010. Zarówno podczas Sceny Alternatywnej, jak i Progresywnej odbędą się też tzw. After Parties.

After Party tuż po piątkowym koncercie Sceny Progresywnej 12 listopada 2010 odbędzie się na małej scenie Chatki Żaka w Lublinie w formie Jam Session z udziałem muzyków grających podczas koncertu.

NEWS - Mr.Hyde nagrywa dla Electrum Production


Kolejni artyści z Lublina trafili pod skrzydła Electrum Production. Tym razem różnorodność muzyczną wydawnictw wytwórni dopełni mocne rockowe brzmienie grupy Mr. Hyde, która w swojej twórczości nawiązuje do klasycznej melodyki metalu i hard rocka. Debiutancki album zespołu ukaże się wiosną przyszłego roku.

Historia Mr. Hyde sięga 2003 roku. Podczas siedmiu lat działalności wielokrotnie zmieniał się skład osobowy, czemu towarzyszyła ewolucja stylu muzycznego grupy, w której szeregach pojawili się m.in. muzycy Acute Mind czy Tipsy Train.

Obecne oblicze Mr. Hyde to, zdaniem samych członków, najtrwalszy i najmocniejszy skład w historii zespołu. Tworzą go: wokalista i lider projektu Circle of Bards Mariusz Migałka, basista Damian Sochar, gitarzyści Marcin Król i Łukasz Bożek oraz perkusista Tomasz Skiba. W swoim dorobku zespół posiada dwie płyty demo (Mr. Hyde 2004, Escape from time 2005) oraz zarejestrowany w 2009 roku mini album Walking around. Niewątpliwym atutem grupy jest niezwykła energia towarzysząca występom na żywo. Doskonały kontakt z publicznością, doświadczenie sceniczne i perfekcyjne wykonanie utworów to stałe elementy koncertów Mr. Hyde. Na debiutancki krążek trafią najlepsze kompozycje z naszego żelaznego repertuaru oraz kilka nowych propozycji, zakorzenionych w rockowej tradycji, do której staramy się wnosić bardziej świeże i nowoczesne brzmienie.

Cieszę się, że po niedawnej premierze mojego autorskiego projektu Circle of Bards mogę również pokazać fanom swoje drugie oblicze wraz z zespołem, w którym stawiałem pierwsze poważne kroki jako wokalista i kompozytor. Mam nadzieję, że mający ukazać się wiosną album, odkryje drogę jaką przebyliśmy od początku działalności – mówi Mariusz Migałka. Efektem współpracy jest również opieka menedżerska nad zespołem ze strony Electrum Production.

www.mrhyde.pl
www.myspace.com/bloodyhyde
www.facebook.com/bloodyhyde

Zaproszenie na koncert QUBE i Mr. HYDE w Warszawie


Lubelskie wydawnictwo muzyczne Electrum Production zaprasza na koncert promocyjny dwóch zespołów: QUBE i Mr. HYDE będących pod skrzydłami tej właśnie wytwórni muzycznej.

Koncerty rozpoczną się w klubie FONOBAR w Warszawie, ul. Wawelska 5, w dniu 10 października 2010 o godzinie 19.00

niedziela, 29 sierpnia 2010

ROOTWATER "Visionism"


Pierwszy raz zespół Rootwater miałem okazję poznać, kiedy dostałem od znajomych grę Wiedźmin. Specjalna edycja gry zawierała dodatkowo dwie płyty muzyczne: ścieżkę dźwiękową oraz muzykę inspirowaną grą Wiedźmin. Na drugim CD znalazła się właśnie kompozycja Rootwater zatytułowana: "Born Again". Drugi raz miał miejsce podczas słuchania płyty Black River, na której wokalnie udzielał się Taff, wokalista Rootwater. Trzeci raz podczas słuchania niniejszej, najnowszej, studyjnej płyty długogrającej. Trzeba przyznać, że stylistycznie wszystkie trzy dzieła różnią się znacznie od siebie. W każdym dominuje inna nuta, inny klimat, inne tematy. Utwór "Born Again" z Wiedźmina jest niemal spokojny i na swój sposób dostojny. Wokalne wyczyny Taffa w Black River to spontaniczne dzieło, wykrzyczane w zadymionym pomieszczeniu zatłoczonego pubu. Natomiast najnowszy, trzeci album Rootwater zatytułowany "Visionism" przynosi ciekawą mieszankę industrialnych klimatów, thrashowej stylistyki spod znaku Sepultury, elementów hip-hopu, a może elektronicznego noise czy totalnego wyciszenia i kompozycji w stylu Alice In Chains. Jednocześnie na "Visionism", Taff i jego kumple prezentują styl diametralnie różny od tego, co można usłyszeć gdziekolwiek.

Zanim jednak posłuchacie całości proponuję przeskoczyć na odtwarzaczach do ostatniego utworu nazwanego "Haydamaka". Zmienicie wtedy spojrzenie na ten zespół. Po przesłuchanie szybkiego, niemal folkowego (problem tylko czy to bałkańskie czy kozackie dźwięki) utworu, pozostałe utwory przedstawią się Wam w zupełnie innym świetle. Zaczniecie się zastanawiać nad całością materiału, nie jak nad kolejnym dokonaniem producentów ciężkich brzmień, ale jak nad twórczością zespołu, który jest oryginalny i prezentuje coś innego na tym rynku muzycznym. Dlaczego? Dlatego, że "Haydamaka" to kawałek, który orzeźwia niczym kiszone ogórki na kacu.

Takich ciekawych "zaskoczeń" mamy na tej płycie więcej. Weźmy na przykład "Intro". Spektakularne, symfoniczne i niemal filmowe dzieło, przenoszące słuchacza w świat spod znaku Matrixa. Monumentalny, orkiestrowy utwór, w którym pod koniec zgrabnie wpleciono ostre gitarowe akordy i rytmiczne uderzenia w kotły, które - jednym taktem - przenoszą słuchacza do kolejnego utworu "Venture". Dalej mamy kawałek, "Realize", którego słucha się niemal z łezką w oku, mając w pamięci nieżyjącego już Layne Staley'a - wokalistę Alice In Chains. Szybki i krótki niczym wybuch pojawia się 38-mio sekundowy "Freedom", intryguje zaśpiewany głosem Maxa Cavalery fragment "Follow The Spirit".

Rootwater wymyka się sztywnym konwencjom i próbom zaszufladkowania muzyki do jednego gatunku. Tworzy dzieła szczere i bezpośrednio wynikające z własnych fascynacji. Umiejętnie i ze swadą łączy gatunki pozornie sprzeczne. Muzyka symfoniczna ("Intro") przeplata się z ciężkimi riffami ("Closer", "Living In The Cage", "Venture") i plemiennymi rytmami perkusji ("Haydamaka", "Frozenthal", "Steiner"). Elektroniczna futurystka ("Timeless", "Follow The Spirit") przenika się z hiphopowym beatem, (chociaż z tym nazywaniem hip-hopu bym jednak uważał). Dźwięki sitaru ("Realize") łączy z gitarami akustycznymi. Wokalista śpiewa, krzyczy, szepta, growluje w zależności od nastroju w danym utworze. Zabawa dźwiękiem, formą, stylistyką.

Lubię eksperymenty w ciężkim graniu, zwłaszcza, jeśli takie doświadczenia nie powodują śmierci pacjenta, narodzin jakiegoś muzycznego monstrum pozszywanego z niepasujących do siebie części, ale dają szansę na powstanie czegoś ambitnego, świeżego, nowatorskiego a jednocześnie potrafiącego zafascynować słuchacza. Rootwater odniósł na tym polu wielki sukces i chwała im za to!

Jedno jest pewne ponad wszelką wątpliwość: to nie jest nudna płyta. Cały czas się coś tu dzieje, zmienia, odwraca, niczym w kalejdoskopie. Płyta "Visionism" z każdym kolejnym słuchaniem przynosi nowe, ciekawsze odkrycia. Myślę, że Rootwater ma szansę nieźle namieszać na polskim rynku muzycznym. Jak dla mnie jest to kolejna przesłanka, że Rock nie umarł a wręcz przeciwnie ma się dobrze i odradza się w nowych kształtach i formach.

Tracklist:
01. Intro 2:46
02. Venture 3:45
03. Living In The Cage 4:24
04. Closer 3:16
05. Frozenthal 3:43
06. Freedom 0:38
07. Timeless 4:20
08. Realize 4:41
09. Follow The Spirit 4:43
10. Alive 5:44
11. The Ministry 3:26
12. Steiner 4:36
13. Under The Mask 3:47
14. Visionism 6:01
15. Haydamaka (Bonus Track) 4:29

Moja ocena 4/5

Recenzja ukazała się wcześniej na rock.megastacja.net

sobota, 28 sierpnia 2010

Millenium wydaje reedycję płyty "Reincarnations"


Polski Marillion powraca ze zdwojoną siłą. 29 sierpnia można będzie zobaczyć i usłyszeć zespół Millenium w Redzie o godzinie 21.00 w ramach Festiwalu Muzyki Progresywnej.

W Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Redzie wystąpią:
28 sierpnia (sobota)
godz. 19.30 Hexe
godz. 20.30 Chassis
godz. 21.30 Dianoya

29 sierpnia (niedziela)
godz. 19.30 Vierna
godz. 21.00 Millenium
Dla wielbicieli zespołu niespodzianka, na koncercie będzie dostępna przedpremierowo reedycja płyty "Reincarnations". Płytę można również nabyć w LYNX MUSIC http://www.lynxmusic.pl/

piątek, 27 sierpnia 2010

Outshine - "Until We Are Dead" 2010


Outshine to zespół pochodzący z Gothenburga w Szwecji. Reprezentują ciężką, melancholijną a jednocześnie mroczną stronę hard rocka czasami wchodząc też w stylistykę metalową. W całość ciekawie wplatają też elementy grunge i gotyku. Zespół istnieje formalnie od 1996 roku, chociaż nie wydał zbyt wiele oficjalnych dzieł muzycznych. "Until We Are Dead" to druga długogrająca płyta tej szwedzkiej grupy. Nagrana w 2005 roku pierwsza płyta (EP) spotkała się z dobrym przyjęciem krytyków. Kolejna (pierwsza długogrająca) płyta została wydana w maju 2007. Nazwana została "Bad Things Always End Bad". Zespół zaliczał kilka zmian składów, aż do roku 2004, kiedy to ugruntował się jego obecny kształt, zarówno muzyczny jak i członkowski.

Outshine obecnie reprezentują: założyciel i gitarzysta Jimmy Norberg, wokalista Erlend Jegstad oraz Fredrik Kretz (perkusja), Per Stenback (gitara basowa).

Słuchając pierwszy raz płyty "Until We Are Dead" miałem dziwne wrażenie, że pomimo sporych wpływów takich zespołów jak Paradise Lost, TOOL czy HIM, panowie z Outshine przypominają brzmieniem i wokalem Megadeth (posłuchajcie na przykład "Love For The Music"). Być może to tylko moje osobiste skojarzenia i niekoniecznie mają uzasadnienie w rzeczywistości, jednak nie mogę się ich do tej pory pozbyć. Materiał zagrany jest jednak wolniej i z mniejszym ciężarem niż w Megadeth. Podobieństwo gitarowych riffów i specyficzny, lekko "wystękany" głos wokalisty powoduje jednak odczucia "megadetho-podobne". Nie stanowi to oczywiście, żadnego specjalnego minusa w twórczości Szwedów, wręcz powoduje, że muzyka staje się ciekawsza w odbiorze. Brakuje jednak szalonych, świdrujących umysł solówek Mustaine'a. Tak naprawdę na płycie "Until We Are Dead" w ogóle nie ma solowych popisów gitarowych. Jedną smutną solówkę można usłyszeć w "Save Me". Całość jest jednak świetnie zaaranżowana, oparta w dużej części na gitarze prowadzącej oraz na potężnych uderzeniach sekcji rytmicznej. Jako urozmaicenia gdzieniegdzie pojawiają się na przykład fortepianowe dźwięki ("Love For The Music"), które nadają muzyce specyficznego charakteru. Całość znakomicie uzupełniają industrialne intro rozpoczynające kilka kompozycji, czy futurystyczne motywy przewodnie ("Wisconsin H.G."). Czasami głos Erlenda Jegstada do złudzenia przypomina też weteranów innej klasy, a mianowicie Billy Idola połączonego z Glennem Danzigiem (utwór "Viva Shevegas"). Ten specyficzny, chropowaty głos dominuje w kilku kawałkach ("Until I'm Dead"), ale dzięki temu kompozycje stają się z jednej strony bardziej żywiołowe, a z drugiej strony mroczniejsze.

Ogólnie rzecz ujmując płyta jest stylistycznie równa, wyważona, imponuje solidnym warsztatem muzycznym oraz dobrym przygotowaniem. Trochę brakuje w tym całym układzie 10-ciu utworów jakiejś wyróżniającej się perełki, która połyskiwałaby na tle całego przedsięwzięcia. Pozostając w mrocznych klimatach, jakie proponuje zespół, można by powiedzieć, że brakuje "czarnej perły", która byłaby tu magnesem, przyciągałaby słuchacza i jednocześnie zapadałaby na długo w pamięć. Momentami do miana takich perełek zbliżają się kawałki: "Love For The Music", czy "Ain't Life Grand" oraz "Save Me". Zespół imponuje dojrzałością kompozytorską i dynamicznym brzmieniem poszczególnych instrumentów, nie mniej jednak nie wyróżnia się ani specyficznym image, ani warstwą tekściarską, a tym bardziej nie szokuje i nie intryguje w żaden inny sposób. Z jednej strony to być może dobrze, z drugiej strony przebicie się z takim a nie innym materiałem bez "specjalnego dopalacza" może być w dzisiejszych czasach trudne.

Album został nagrany przez Svein Jensena (znanego ze współpracy z takimi tuzami jak: M.A.N, Transport League, Hide The Knives, Sister Sin, Troublemakers) w studio Grand Recordings z Gothenburga a zmasterowany przez Göran Finnberga (The Haunted, Opeth, Dark Tranquillity, In Flames) i został wysoko oceniony i ciepło przyjęty przez szwedzkie media.

01 - One For The Nerves (4:16)
02 - Love For The Music (4:11)
03 - Wisconsin H.G. (4:30)
04 - Ain't Life Grand? (5:01)
05 - Fortune (3:43)
06 - Viva Shevegas (3:29)
07 - Riot (4:03)
08 - Until I'm Dead (3:49)
09 - I'm Sorry (4:25)
10 - Save Me (6:16)

Moja ocena 4/5

Recenzja ukazała się wcześniej na rock.megastacja.net

wtorek, 24 sierpnia 2010

POST PROFESSION walczy w USA!


4 sierpnia 2010 roku z inicjatywy kalifornijskiej wytwórni fonograficznej 272 Records, zespół POST PROFESSION podpisał umowę na opublikowanie utworu "Immortal Heart". Kawałek ten znajdzie się na płycie "Kill City vol.26". Jednocześnie utwór ten będzie jednym z czterech singli promujących to wydawnictwo w USA. Oficjalna data wydania albumu 31 sierpień 2010r.

Szczegóły na: www.272records.com

Utworu
"Immortal Heart" możecie posłuchać na myspace zespołu.

Zapraszam również przeczytania recenzji płyty Post Profession  “Between The Devil & The Deep Blue Sea”

środa, 18 sierpnia 2010

VIRGIN SNATCH - "Act Of Grace'"


W listopadzie 2008, krakowski Virgin Snatch wydał swoją czwartą płytę, zatytułowaną "Act of Grace". W tym czasie zespół z powodów osobistych opuścił basista Anioł, którego miejsce zajął Novy (wcześniej Behemoth i Vader). W ugruntowanym już składzie Virgin Snatch nagrywa w białostockim studio Hertz, czwarty longplay. Zgodnie z tradycją i zapowiedziami grupy na album trafiła też jedna ballada. Tym razem jest to pełen uczuć i poruszający "It's Time". Ten wyjątkowy utwór dedykowany jest Vitkowi Kiełtyce, nieżyjącemu perkusiście Decapitated. Gościnne wystąpił w nim, nagrywając przejmujące solo, jego brat Wacek Kiełtyka, znany wszystkim, jako Vogg. Płyta zbiera wyłącznie pozytywne recenzje w kraju i zagranicą, a zespół rusza w koncertowe wojaże promujące nowe wydawnictwo. Virgin Snatch objeżdża całą Polskę w ramach "Act Of Grace Tour" oraz daje szereg koncertów w towarzystwie najważniejszych zespołów w kraju (TSA, Acid Drinkers, Behemoth, Vader, KAT, Hunter, Hate, Frontside i wiele innych). Zalicza też w roli gwiazdy wieczoru, jeden z najstarszych festiwali metalowych w kraju "Sthrashydło". Wraz z początkiem 2010 roku, przewodzi zimowej trasie "Creative Act Of Music Tour 2010" w towarzystwie Thy Disease i Armagedon, siejąc z powodzeniem spustoszenie w całym kraju.

Cytując Łukasza Zielińskiego, wokalistę i lidera zespołu otrzymujemy szczery i trafny opis dokonań zespołu na płycie "Act Of Grace" (za wywiadem udzielonym dla www.wiadomosci24.pl):
"To bez wątpienia najmocniejsza i najcięższa płyta w dorobku Virgin Snatch. Bardzo brutalna, niepozbawiona jednak cech charakterystycznych dla nas. Są, więc gitarowe pojedynki na sola, mięsiste riffy i mnóstwo, ale to mnóstwo wokali! Cały materiał ma jednak trochę inną fakturę i myślę, że poczyniliśmy następny krok do przodu, nagrywając płytę inną niż wszystko dotychczas. To na pewno najlepiej brzmiąca nasza płyta i bardzo antykomercyjny stuff"
- mówi Zielony.

"To szczera do bólu płyta dla każdego, kto z respektem i szacunkiem podchodzi do gatunku sztuki, jaką bez wątpienia jest metal. To przede wszystkim dla nich jest ta płyta, i jestem pewien, że będzie 'miała branie'. To metal bez obwijania w bawełnę, choć podany gustownie, bo płyta brzmi naprawdę nieźle i włożyliśmy dużo serca w to, by muzycznie się broniła" - podkreśla lider grupy.

Dziewięć potężnie brzmiących kawałków, w których nie ma miłosierdzia, co zresztą można przeczytać u podstawy budynku będącego centralnym punktem okładki płyty. Ekstremalna dawka ciężkiej muzy przedstawiona w ciekawy, nietuzinkowy sposób. Ciekawi zwłaszcza kontrastowy dialog wokalny. Z jednej strony potężny, mocny growling a z drugiej melodyjny aczkolwiek równie silny wokal. Oba pojedynki prowadzi (niejako sam ze sobą) Łukasz Zieliński prezentując duże spectrum możliwości, jako wokalista. Szczególne gratulacje należą się za niezwykle przejmujący śpiew w balladzie "It's Time". Ciarki na całym ciele to efekt zbudowanego w tym kawałku klimatu, tego muzycznego hołdu złożonego zmarłemu perkusiście Decapitated. Zacznijmy jednak od początku opowiadając w kilku słowach o ciekawszych utworach.

Utwór tytułowy "Act Of Grace" mówi o zabawach bronią w globalnym, rządowym sensie. Wojna, konflikty wewnętrzne i zagraniczne, martyrologia, rozpamiętywanie i szukania winnych, jako kolejny pretekst do następnych działań wojennych i konfliktów zbrojnych. Imponujące intro basowe uzupełnione delikatną gitarą umieszczoną w tle, a po chwili nadciąga potężna kanonada dźwięków. "Slap In The Face" to metaforyczny "strzał w pysk". Kolejny wojenny manifest tym razem dotyczący Gruzji. Numer przemyka niczym seria katiuszy wystrzelona na polu walki, zwalniany tylko w miejscach refrenów. Bardzo intrygujące gitarowe zagrywki mniej więcej w środku utworu. Z kolei "Horn Of Plenty" wedle słów Zielonego: "jeden z największych kilerów na płycie"! Opowiada o chciwych hienach, ale czy aby na pewno o hienach? "Through Fight We Grow" rozpoczyna się "delikatnie". Gitarowe intonacje powoli jednak nadają odpowiedni ciężar całej kompozycji. W tekście słyszymy wezwanie do przeciwstawienia się ludzkiej głupocie.

Tymczasem "Walk The Line" to nic innego jak przysłowiowy spacer po linie, opowiada o konieczności wyborów. Spróbujcie wyłapać w tym kawałku takie specyficzne echo: bas-gitara-stopy perkusji powtórzone kilka razy. Oryginalny efekt! "Daniel The Jack" rozpoczęty energicznym perkusyjnym wstępem to hołd złożony zacnemu, wyskokowemu trunkowi i jego koneserom - mowa o whiskey Jack Daniels. Tak, więc delektujmy się jednym i drugim. "Don't Get Left Behind" to podobno najbardziej thrashowy kawałek na płycie. Sprawdźcie koniecznie! Najwolniejszy, wspomniany już kilkakrotnie na początku "It's Time" jawi się, jako gustowna, fenomenalnie zagrana i z przejęciem zaśpiewana ballada, poświęcona zmarłemu perkusiście zespołu Decapitated. Panowie chcieli w ten sposób podkreślić wkład Vitka w rozwój ciężkiej muzyki.

1. Act Of Grace
2. Horn Of Plenty
3. Slap In The Face
4. Through Fight We Grow
5. Walk The Line
6. Daniel The Jack
7. M.A.D. (Make A Donation)
8. Don't Get Left Behind
9. It's Time

Moja ocena 4/5

Recenzja ukazała się wcześniej na rock.megastacja.net

wtorek, 17 sierpnia 2010

Igneous Human - "Pyroclastic Storms"


Wydaje się, że Skandynawowie mają jakiś tajemniczy patent na tworzenie dobrej i ciężkiej muzy. Być może przewaga nocy nad dniem skłania ich do większej aktywności, a ciemność pobudza mroczne i zakamarki umysłu a to wprost skutkuje objawieniami muzycznymi. Co rusz powstaje tam nowa kapela tworząca rockowe, hard rockowe czy metalowe dźwięki. Zespół Igneous Human pochodzący z Falköping w Szwecji jest tego żywym przykładem. Ich debiutancki album "Pyroclastic Storms" to dziesięć solidnych metalowych kawałków, w których udowodniają, że zasługują na miejsce w tym światku. Od pierwszego taktu słychać niezłe zacięcie i rockowego pazura. Trudno jednoznacznie sklasyfikować to dzieło, bowiem panowie Joelsson, Solvelius, Persson, Thorner i Gustavsson balansują na granicy death metalu, ciężkiego rocka i melodyjnego thrashu, czego możecie doświadczyć słuchając kompozycji umieszczonych na albumie.

Śpiew wokalisty - o ile ten rodzaj niskiego, wykrzyczanego przez zduszone gardło growlingu można nazwać śpiewem - można by określić wprawdzie męką rodzenia wokalnych dźwięków, ale w sumie patrząc z dystansu na całe dzieło wszystko się tu ze sobą sprawnie komponuje. Momentami, a może nawet całościowo przywodzi to na myśl wokale dokonania Michael'a "Vorpha" Locher'a z Samaela (zwróćcie zwłaszcza uwagę na "Birth" oraz "Quake"). Nie ma się jednak, co za bardzo czepiać. Każdy gdzieś szuka swoich wzorców. Przyznam się, że podchodziłem kilkukrotnie do twórczości Szwedów, dając im szansę raz po razie na zaistnienie w moim umyśle odbiorcy. Udało się i powiem szczerze, że nawet ich polubiłem za gitary prowadzące i świetnie zgraną sekcję rytmiczną, której połamany rytm całkiem zgrabnie urozmaica trochę monotonny głos wokalisty.

Wszystkie kompozycje są stylistycznie dopracowane i mniej więcej równe, ale też każdy z utworów ma swój charakter, dzięki czemu nie stanowią jednej monotonnej papki dźwięków. Na przykład w numerze "You Better Be Dead" na pierwszą linię wysuwa się ciekawie zaaranżowana linia basowa. W kilku miejscach zespół wspiera drugi basista (Class "Siedge" Sjostrand), który wzmacnia ekspresję wykonania dodatkową gitarą i instrumentami klawiszowymi. "Redemption" rozpoczyna się niemal symfonicznym motywem, wspierany chórem pojawiającym się w tle, a po chwili pojawia się melodyjna gitara solowa. Na koniec do akcji wkracza Andreas Joelsson ze swym zachrypniętym głosem. Całość utworu utrzymana w lekko marszowym tempie kończy się kolejnym już delikatniejszym akcentem klawiszowym. Takie właśnie smaczki zbliżają ich do dokonań Samaela i jednocześnie przyciągają uwagę słuchacza. Na obronę Szwedów dodam, że akcenty syntezatorowe są nieliczne i nie psują kompozycji poszczególnych dzieł. Tytułowy "Pyroclastic Storms" przynosi mocno uwypuklony rytm perkusji wsparty potężnym basem. Ten utwór to jeden z moich faworytów na tej płycie. Ma naprawdę niezłego kopa i czuć w nim mocne wibracje. Z kolei "Demonride" zaczynamy rykiem odpalanego silnika, a potem mocną monodeklamacją wspieraną agresywnymi gitarami prowadzącymi. Totalnie zaskakuje natomiast ostatni utwór, a w zasadzie melodyjna kompozycja. Potężny ładunek emocjonalny i agresję, jakie wytworzyli w dziewięciu kawałkach zostaje zupełnie zmieniony właśnie w "Tears". Akustyczne gitary, syntezatorowe motywy i w uszy słuchacza wpada niemal symfoniczne dzieło. Trochę żal, że trwa tylko niecałe 3 minuty. Można się też zastanawiać, czemu zostało dodane na samym końcu, bowiem bardziej pasuje, jako Intro do płyty, najwyraźniej jednak taki był zamysł artystyczny.

Mocna perkusja i silny bas to mocne dominanty na tej płycie. Trzeba przyznać, że John Thorner ma niezłe patenty na urozmaicenie rytmu przy pomocy swojej perkusji ("Hate"). Całość naprawdę nieźle się prezentuje a po kilkakrotnym odsłuchaniu można poszukiwać własnych klimatów, którymi zespół urozmaicił płytę. Szczególnie polecam ten album fanom Samaela. Znajdą tu wiele ze swych ulubionych motywów.

01. Birth (6:11)
02. You Better Be Dead (3:43)
03. Quake (5:46)
04. Redemption (4:42)
05. Mute (3:42)
06. Pyroclastic Storms (4:36)
07. Decived (4:12)
08. Demonride (3:23)
09. Hate (4:29)
10. Tears (2:20)

Moja ocena 3,8/5

Recenzja ukazała się wcześniej na rock.megastacja.net

piątek, 13 sierpnia 2010

4Szmery rulez! Lizard King, Kraków 5.08.2010

Jeśli jeszcze nie widzieliście Bona Scotta śpiewającego w czapce Briana Johnsona, albo nie słyszeliście jak brzmią najnowsze kawałki AC/DC śpiewane właśnie głosem Bona Scotta to koniecznie musicie znaleźć się na koncercie zespołu 4Szmery. Znany w środowisku rockowym, bocheński kwintet po raz kolejny udowodnił, że repertuar australijskich pionierów ciężkiego grania, nie tylko znają na wylot, ale potrafią do tego dołożyć własne interpretacje, improwizacje i urozmaicenia.




W tym roku zaliczyłem kilka przejmujących akcentów muzycznych, z których najważniejsze można policzyć na palcach jednej ręki. Jedną z nich była wyśmienicie nagrana i powodującej ciarki na całym mym ciele płycie "Live", zespołu 4Szmery. Było też inne wielkie doznanie, jakie przynieść mogą tylko ONI: czyli AC/DC. Wieczna ekstaza dopadła mnie z pierwszym taktem "Rock'n'Roll Train", nie gdzie indziej, ale w sektorze Golden Circle, gdzie dane mi było oglądać mistrzów z bliskiej bliskości. Natomiast ostatnim godnych zapamiętania wydarzeniem był koncert 4Szmery, jaki odbył się w krakowskim klubie Lizard King. I dzięki temu niezaprzeczalnie, kilkukrotnie i nieprzypadkowo na czele listy w moich prywatnych zestawieniach pojawiają się właśnie AC/DC oraz 4Szmery

Jeśli ktoś nie lubi pierwszych, nie polubi drugich! Jak to zaanonsował na koncercie Sierściu - wokalista zespołu, prowadząc w przerwach między utworami niewybredną konferansjerkę - "Dla tych, którzy nas widzą i słyszą pierwszy raz informacja: My nie gramy swoich kawałków, to wszystko jest AC/DC". Na twarzy pojawił mu się wówczas ironiczny grymas, a na publiczność zerknął przez ramię stojąc obrócony do nas plecami, eksponując, wyginając i wdzięcząc swoje ciało. Co najmniej jak Bon Scott w latach 70-tych. Przyciągał w ten sposób do siebie płeć piękną, swoją aurą, magnetyzował osobowością, mamił ponętnym lekko zamglonym wzrokiem i czarował tym specyficznym przyklejonym do twarzy uśmieszkiem. Mogę Was zapewnić, że Sierściu też tak ma!
Patrząc na to, co wyczyniał na scenie wokalista 4Szmery można by powiedzieć, że brał lekcje u samego mistrza. Może Sierściu piękny nie jest, za to ma kilka niebanalnych wcieleń. Trywializując jednak swój wygląd i zdając sobie sprawę z nieprzeciętnej osobowości wyrusza w rejony, w których nikt mu nie dorówna. Wspina się na wyżyny wokalne uformowane przez pierwszego wokalistę AC/DC. Niestety Bona już wśród nas nie ma, a tylko on mógłby stanąć z Sierściem w konkury!

Z pewnością jest on ewenementem na skalę światową. Nie dość, że śpiewa dokładnie tak samo jak Bon, nie dość, że jest prawie tak samo wytatuowany, nie dość, że robi takie same miny, grymasy i porusza się jak wierna kopia swojego idola, to jeszcze do tego jest niczym kameleon, Fantomas i Święty w jednej osobie, co rusz przechodzi wizualne metamorfozy. Każde z jego wcieleń jest na tyle oryginalne, że właściwie tylko on skupia na sobie uwagę publiczności. To założył sobie prezerwatywę na głowę i na dmuchał wyglądając jak kosmita, to podnosił resztki swoich długich włosów do góry, to znów zakładał lub ściągał nakrycia głowy jawiąc się, jako Brian Johnson z głosem Bona Scotta to znów wyginał się jak Bon Scott śpiewający najnowsze kawałki Briana.
Podczas przerwy paradował z kolei w grubych czarnych okularach wyglądając niemal jak sam Zbyszek Hołdys. Jeśli dorzucimy do tego cięty język i swobodę wypowiedzi, naoliwioną odpowiednia ilością zimnego Lecha, otrzymamy mistrza suspensu, który przenosił nas w świat polityki i reklamy ("Zimny Lech to nie grzech"), relacji sportowych ("Wisła dzisiaj dała d..., gdybyśmy tak my grali to byście nas pomidorami obrzucili!") aż po stosunki (uwaga!) międzynarodowe ("Ladies and gentelmans everybody clap your hands"), gasząc przy okazji jakiegoś nadgorliwca tańczącego pod sceną: "Trzeba się jakoś kulturalnie zwracać do turystów, a co k... po rusku miałem do nich zagadać?" lub zapewniając innego (tu odezwał się Rysiek Piekarczyk, skąd inąd znany, jako brat Marka Piekarczyka), że wcale nie jest łysy tylko ma więcej włosów z tyłu i po bokach, albo wręcz kokietując znajome i nie znajome fanki, których wianuszek otaczał go przed koncertem, podczas przerwy i po zakończeniu show. Właściwie powinienem nazwać ten tekst "Sierściu rulez", ale wtedy ująłbym niebotyczny wkład pozostałych członków załogi w muzyczną całość stworzoną tego wieczoru. 

Jak się okazało nie bez znaczenia dla załogantów i publiczności była precyzja wybijania rytmu wykonywana przez Andrzeja z gracją mechanicznego metronomu (czego ewidentnie zazdrościł mu Sierściu, zwłaszcza w sferze stosunków damsko-męskich). Splendoru całości dodawał rytm gitary basowej dzierżonej przez Gabiego, który wyglądał i poruszał się niczym Cliff Williams. Gabi razem z Darkiem, który również ustawiony był w cieniu (tyle, że po prawej), prezentowali świetny tandem, zarówno muzyczny jak i koleżeński. Jarek schowany w cieniu po lewej stronie sceny, ze swym brązowym Gibsonem, ujawnia się tylko podczas refrenów. Od czasu do czasu pojawia się też, by wystrzelić jakąś ognistą i błyskawiczną solówkę.
Trzeba przyznać, że 4Szmery grają naprawdę żywiołowo, z entuzjazmem a do tego świetnie się przy tym bawią. Co najmniej 25 lat ubyło mi podczas tego koncertu. Niektórzy z uczestników zapewne po takim ujęciu znaleźliby się w fazie embrionalnej, innych w ogóle by nie było, ale i tak zostałaby spora część publiczności, która dorównując wiekiem zespołowi równie entuzjastycznie się bawiła, klaszcząc, tańcząc i skandując na zmianę: Ej-si!, Di-si! i Czte-ry!, Szme-ry!

Podczas wymuszonej przez klub przerwy (Sic! Co to za dziwny zwyczaj?) do naszego stolika dotarł Darek, gitarzysta zespołu. Uraczył nas opowieściami o powiązaniach personalnych, jakie miały miejsce w kilkunastoletniej historii zespołu, o jamach z Dżemem, o współpracy z Pawłem Mąciwodą znanym z tego, że gra na basie w znamienitym zespole SCORPIONS (choć jak wiemy pewnie długo już nie pogra, bo Skorpiony zapowiedziały koniec kariery), o koligacjach i konszachtach z TSA, wymienianych muzykach, poszczególnych składach, historiach koncertów i szerokich znajomościach. Oj, rzec trzeba w języku naszych południowych sąsiadów: "To se newrati!". Dowiedzieliśmy się również, że materiał, jaki 4Szmery nagrali w radiowej Trójce jest już przygotowywany do dalszej obróbki. Czekamy, zatem niecierpliwie na wydanie kolejnego krążka koncertowego!
A co zagrali? Wszystko to, czego oczekiwali zwolennicy starej wersji AC/DC, poczynając od "Rock'n'Roll Damnation", poprzez "Shot Down In Flames", "If You Want Blood", "Sin City", "Jailbreak", "Dirty Deeds..." a skończywszy na ekspresyjnym wykonaniu "Let There Be Rock", które poleciało na bis. Wprowadzając melancholijne nastroje podczas "Ride On" i "Night Prowler" - tu wokalnie Sierściu przeszedł sam siebie! Improwizując podczas "High Volatge". Współgrając z publiką wykrzykującą słynne na całym świecie Oj, Oj, Oj podczas "T.N.T" i zapewniając wszystkich, że Lizard King nie jest takim złym miejscem, przed "Hell Ain't A Bad Place To Be". Wplatając zgrabnie w całość nowości z ostatniej płyty, czyli "Rock'n'Roll Train" oraz "War Machine" i nie pozostając obojętnym na standardy pokroju "Stiff Upper Lips", "Shoot to Thrill" czy wykonując niczym hymny narodowe "Highway To Hell", a także "Whole Lotta Rosie"

Koncert trwał do północy, a panowie-Szmery wcale nie mieli ochoty kończyć, tak jak nie kończy się szybko ekstatycznego spotkania z napaloną blondynką, której w oczach widać hasło: "JESZCZE!". Dochodzili, więc do końca jeszcze długo, nawet kilka razy, serwując raz po razie kolejne muzyczne uniesienia sygnowane szyldem AC/DC. Kiedy wreszcie zeszli, napalona blondynka miała już miękkie nogi, mgiełkę na oczach i być może chciałaby jeszcze, ale w końcu trzeba sobie powiedzieć dość.

Podsumowując krótko i rzeczowo: publiczność dopisała, w klubie zgromadziło się ponad 200 osób, liniowe nagłośnienie rewelacyjne (dzięki Darek za objaśnienia!), dźwięk selektywny, wybitnie donośny i głośny docierał nawet do miejsc skrytych i oddalonych, akustyka Lizard King sprzyja tego rodzaju popisom muzycznym. Żywiołowość i ekspresja wykonania na najwyższym poziomie, a dobór repertuaru powinien zadowolić zarówno fanów starych brzmień jak i wielbicieli nowych kompozycji wspominanego tu już nie raz zespołu AC/DC. I co z tego, że 4Szmery nie grają nic innego ponad to, co grają, kiedy właśnie to, co grają wprawia słuchaczy w ekstazę a o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Serdeczne podziękowania dla Darka, za zaproszenie oraz dla całego zespołu za rewelacyjnie spędzony czas podczas tego koncertu! That's the Way I Wanna Rock 'n' Roll!!! - jak śpiewa AC/DC.






Darek i Rychu
Setlista:
Rock'n'Roll Damnation
Shot Down in Flames
If You Want Blood
Hell Ain't A Bad Place to Be
Down Payment Blues
Sin City
Ride On
Jailbreak
Cold Hearted Man
Touch Too Much

2 set po przerwie:
Rock'n'Roll Train
War Machine
High Voltage
Nigh Prowler
Problem Child
Rock'n'Roll Singer
Shoot To Thrill
You Shook Me All Night Long
TNT
Dirty Deeds Done Dirt Cheap
Whole Lotta Rosie
Highway To Hell
Bisy:
Stiff Upper Lips
Let There Be Rock