"Numerology" to niezwykła płyta. Nowoczesna a jednocześnie z tendencją do przywracania trendów zakurzonych przez przeszłość. Ot chociażby fakt, że zaczyna się i kończy trzaskami niczym analogowy czarny krążek. Poza tym wirtuozeria muzyków wręcz emanuje z każdego miejsca. Stylistycznie jest to różnorodność wręcz eklektyczna, chociaż wszystko spójnie zapięte klamrą progresywnego grania.
Zarówno tego ciężkiego spod znaku Dream Theatre ale również artrockowego spokoju czy wręcz pełna powrotów do korzeni znaczonych przez Karmazynowego Króla („Primrose Path”), jednocześnie miejscami, ciężka, niemal progmetalowa, momentami lekka i delikatna, wręcz psychodeliczna.
Spokojna a zarazem zadziorna, mocna i ciężka. Są miejsca zdominowane przez mocne riffy gitar, ale pojawiają się też znaczące akcenty syntezatorowe („Neap Tide”). Jest miejsce na popisy fortepianowe („Dawn”). Całość jest jednak zrównoważona i zwięzła, chociaż momentami mocno progresywnie rozciągnięta. 10 instrumentalnych arcydzieł o zmieniającym się tempie, urozmaiconych wątkach, wielowarstwowej strukturze muzycznej, ciekawych aranżacjach, niezwykłych dominantach czasami zwykłych instrumentów. Każdy kawałek jest misternie dopracowanym dziełem, w którym zmienia się tempo, akcja, natężenie dźwięków, melodie, jest dramaturgia, rosnące napięcie, miejsca wytchnienia, ale i ciekawe zaskoczenia. A wszystko to tylko dzięki instrumentarium, zupełnie bez śpiewu.
Brak wokalu wcale tu nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie niezwykle pobudza zmysły i wplata w umysł słuchającego niezliczone obrazy kojarzące się z rozprzestrzeniającą się po pomieszczeniu muzyką. Tu każdy zobaczy własne wizje, uruchomi dawno uśpione pokłady wyobraźni, a nawet wręcz będzie balansował na granicy snu i jawy. W zasadzie można by tu opisać opowieści o każdym z utworów i stworzyć historie opowiadana muzyką, ale, po co? Od czego wyobraźnia słuchacza? Każdy ma swój sposób interpretacji, zostawiam, więc niedopowiedzenie w tym zakresie …
Każdy wątek opowiedzianej tu historii, a w zasadzie wymalowanej dźwiękami epickiej powieści przeszło siedemdziesięciominutowej suity ma swój charakter, styl i z pewnością jest niepowtarzalny. Szukając ciekawostek wystarczy pomyśleć o takich wirtuozach jak Satriani, Vai, Malmsteen, i można poczuć ich solowe gitarowe wibracje w powietrzu. Momentami sposób skomplikowania przekazywanej muzyki jest taki jak w matematycznych ciągach. Właśnie, bowiem tytuł płyty „Fibonacci Sequence” to nic innego jak ciąg Fibonacciego, który można napisać tak: f(s) – co zresztą panowie umieścili na tylnej okładce.
UWAGA!!! Poniższa część recenzji może zostać pominięta przez osoby o słabych nerwach i tych, którzy wiedzą, że matematyka, mimo iż jest królową nauk, w zupełności nie przemawia do nich tak jak sama muzyka. Dodatkowo osoby o słabym zdrowiu, którym zaleca się unikanie stresu, stanowczo powinny opuścić ten akapit, ponieważ może on zagrażać i tak już nadwątlonemu zdrowiu. Pozostali chcąc powiększyć swoją numerologiczna wiedzę mogą przeczytać, ale powiem szczerze, że nie zachęci ich to do oddania się muzyce zawartej na płycie, a może li tylko zwiększyć poziom frustracji a czasami nawet agresji.
I. „Ciąg Fibonacciego – ciąg liczb naturalnych określony rekurencyjnie w sposób następujący: Pierwsze dwa wyrazy ciągu równe są 1, każdy następny jest sumą dwóch poprzednich.
Formalny zapis wygląd tak:
Niezły czad, co?
Kolejne wyrazy tego ciągu nazywamy liczbami Fibonacciego. Kwestia, czy zaliczać zero do ciągu Fibonacciego jest dyskusyjna. Część autorów rozpoczyna ciąg od F1=1 oraz F2=1. Początkowe wartości tego ciągu to: 0, 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34, 55, 89, 144, 233, 377, 610, 987, ...
II. Niektórzy muzykolodzy dopatrują się istnienia ciągu Fibonacciego w utworach muzycznych oraz w budowie instrumentów. Ciąg Fibonacciego przypisuje się proporcjom części w skrzypcach budowanym przez Antonio Stradivariego. Przede wszystkim jednak zależności takie występują w utworach muzycznych - najczęściej w proporcjach rytmicznych. Węgierski muzykolog Erno Lendvai wykrył wiele takich zależności w muzyce Beli Bartóka, przede wszystkim w Muzyce na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę, gdzie w cz. I kolejne odcinki formy zaczynają się w następującym porządku: (zakończenie ekspozycji - t. 21, początek stretty - t. 34, kulminacja części - t. 55, koniec części - t. 89).
III. W drugiej połowie XX wieku ciąg Fibonacciego stosowany był przez niektórych kompozytorów do proporcjonalnego porządkowania rytmu lub harmonii. Szczególnie często sięgali do niego kompozytorzy stosujący technikę serialną, np.: Karlheinz Stockhausen Klavierstück IX, Luigi Nono Il canto sospeso, Christobal Halffter Fibonacciana. Na ciągu Fibonacciego stosowanym równocześnie w przód i wstecz zbudowane jest Trio klarnetowe Krzysztofa Meyera. Jednostką miary jest w tym utworze ćwierćnuta, a kolejne odcinki różnią się obsadą. I tak np.: kolejne odcinki grane przez fortepian mają długość: 89, 55, 34, 21, 13 ćwierćnut a wszystkie instrumenty razem grają: 21, 34, 55, 89, 144 ćwierćnut.” (za wikipedią)
Ten fragment może być jednak ciekawy:
IV. „Matematycy i naukowcy odkryli, że ciąg Fibonacciego można odnaleźć w wielu aspektach przyrody. Wyznacza on zarówno kształty fizycznych struktur, jak i przebieg zmian w strukturach dynamicznych. Jednocześnie można stwierdzić, iż zjawiska, których struktura oparta jest na ciągu Fibonacciego, sprawiają przyjemność zmysłom wzroku i słuchu istot ludzkich. Dowodem na to może być to, że złotymi proporcjami wyznaczonymi na podstawie ciągu Fibonacciego posługiwał się w swoim malarstwie Leonardo da Vinci, podobnie jak Botticelli. Złote proporcje wykorzystano także podczas wznoszenia piramidy Cheopsa w Gizie i Partenonu w Grecji.”
A o to kilka przykładów z przyrody:
A jak się przyjrzycie dokładnie okładce płyty, podobieństwo będzie zaskakujące. Ot matematyka!
Taaa … nie jestem pewny czy dotrzecie do słów końcowych tej recenzji, ale może jednak są tacy wytrwali czytelnicy i oddani muzyce fascynaci, którzy albo przeczytają i zrozumieją, albo przeskoczą na koniec od razu bez specjalnej refleksji nad powyższymi tekstami. Nie ma, co ukrywać, że precyzja, z jaką zostały skomponowane poszczególne utwory jest iście matematyczna, a może nawet zrobiona na wzór przytoczonego powyżej ciągu, aczkolwiek jak pominiemy tę cyfrową kombinację do uszu dociera całkiem sympatyczna muza. Muza nie łatwa, nie prosta, nie komercyjna, wymagająca od słuchacza oddania się i całkowitej refleksji czy wręcz zadumy.
Tak, więc podsumowując, pozwolę sobie zakończyć tę matematyczną recenzję. Warto posłuchać płyty „Numerology”. Można sobie ją puścić w tle podczas czytania dobrej książki, dzięki czemu uzyskamy dodatkowy wymiar dla dziejącej się na jej kartach akcji. Można puścić cicho i próbować osiągnąć stan nirwany. Można wreszcie zakręcić się wokół ukochanej osoby, skombinować dwie świece, dobre wino, przygasić światło i poddać się niebanalnemu nastrojowi tej płyty. Spróbujcie. Kapela z Milwaukee umie stworzyć odpowiedni nastrój do różnych sytuacji.
Moja ocena 4,5/5 (oczywiście za muzykę a nie za ciąg, bowiem jak miał zwyczaj wspominać podczas lekcji matematyki nasz nauczyciel: „ciąg ciulu ciąg”, ale to już zupełnie inna historia …)
Lista utworów:
01. Commencement [2:47]
02. Neap Tide [9:20]
03. Primrose Path [6:38]
04. Dawn [2:56]
05. Catlord [8:54]
06. Illuminati [0:42]
07. Work In Progress [6:54]
08. Missing Time [8:49]
09. Faunus [11:17]
10. 1O [9:13]
Skład zespołu:
Michael J. Butzen – gitary akustyczne i elektryczne, mandolina
Thomas Ford – bębny, perkusja, elektroniczna perkusja
Jeffrey Schuelke – keyboard, fortepian
Gościnnie w projekcie zagrali:
Chris Kringel – Fretless bas
Chad Burkholz – gitara basowa ("Missing In Time")
Elizabeth Grimm – skrzypce (“Missing Time”, “Faunus”, “10”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz