czwartek, 25 lutego 2010

Muzyczne Inspiracje



The White Stripes i ich genialny utwór "Seven Nation Army". Niewiarygodne, że dwie osoby potrafią zrobić takie dzieło muzyczne. Dwie bowiem zespół składa się z Jacka White'a grającego na gitarach i komponującego oraz Meg White czyli kobietę z lekkim uśmieszkiem na twarzy okupuje zestawy perkusyjne.

O The White Stripes jeszcze będzie w kolejnych Muzycznych Inspiracjach!

środa, 24 lutego 2010

MILLENIUM płyty koncertowe



Niezwykła gratka dla fanów MILLENIUM oraz wszystkich wielbicieli progresywnego, melodyjnego rocka. Płyty CD (wydanie 2 płytowe) oraz DVD z relacją koncertu Millenium z grudnia 2009 już są oficjalnie w sprzedaży.

Właśnie wczoraj dostałem od Ryszarda Kramarskiego promocyjne egzemplarze do posłuchania i oglądnięcia.


Płyty są do nabycia w wydawnictwie Lynx Music oraz u dystrybutora RockSerwis.

Tym bardziej rozpiera mnie duma, że na okładce DVD oraz w środku CD i DVD wykorzystano moje zdjęcia z koncertu!

Fanklub TSA "ALIEN"



Fanklub TSA "Alien" zamieścił mój wywiad z Markiem Piekarczykiem , który odbył się w Siemianowicach Śląskich na swojej stronie www.tsa.fan.pl w dziale MassMedia. Część pierwsza wywiadu jest do przeczytania tu a część druga tu.

Miłego czytania.

wtorek, 23 lutego 2010

PINKROOM „Psychosolstice”


PINKROOM „Psychosolstice”
Creative Farm Production 2009

Jednak różowe nie do końca musi się kojarzyć w muzyce z tandetą. Przykładem wybitnym może być Pink Floyd oraz polska grupa PINKROOM. Ich debiutancki album zatytułowany „Psychosolstice” to naprawdę kawał solidnej muzyki ocierającej się momentami o progresywny rock, metal, art-rock, ale w gruncie rzeczy pozostającej w psychodelicznych klimatach lat 70-tych i 80-tych.

Podeprę się cytatem, żeby pokazać, jakie kierunki dominują w muzyce Pinkroom:

„Zaskakująco dojrzały album debiutantów z Bydgoszczy. Znakomita realizacja dźwięku i piękna szata edytorska powodują, że z "Psychosolstice" obcuje się z niekłamaną przyjemnością. W kompozycjach pobrzmiewają echa twórczości Porcupine Tree i King Crimson z "kolorowego" okresu, a naprzemian soczyste i subtelne rockowe brzmienia doprawione są w niezwykle wyważony sposób elektronicznym sosem.”


Sami o sobie napisali na swojej stronie:

"W naszej twórczości ważna jest szczerość, uciekamy od matematycznego podejścia do tworzenia utworów. Przykładem spontanicznie narodzonej muzyki może być utwór 2am, którego zasadnicza część to praktycznie odegrany na nowo fragment 30-minutowej, przypadkowo zarejestrowanej improwizacji. Część utworów o pozornie zwartej konstrukcji posiada w sobie fragmenty o otwartej formie, stanowiące punkty wyjścia do improwizacji i kreowania nastroju podczas koncertów."

Już od pierwszych dźwięków „Path of dying truth” panowie z Pinkroom zniewalają umysł i przenoszą słuchacza w psychodeliczny i nierealny świat. Drugi utwór „Buried hopes” z pulsującym i wibrującym fabrycznym dźwiękiem - niczym syreny alarmowej - przenosi nas do kolejnego abstrakcyjnego, wirtualnego bytu. Słychać tu etniczne bębny a po chwili pojawia się śpiew zniekształcony niczym głos przetworzony przez stary megafon. Ciekawe perkusyjne motywy pojawiają się też w kilku innych kawałkach (np. w „Quietus”) dając pokaz solidnego warsztatu i możliwości zmiany stylistyki w zależności od potrzeby danego klimatu, realizowanego akurat w konkretnym utworze.

Każde dzieło składa się tutaj z tak wielu niuansów, różnorodnych warstw, zmian tempa, że trudno je wszystkie prosto i jednoznacznie opisać. Są momenty art-rockowe, jest mocny metalowy riff, są nawet momenty symfoniczne, gdzieś tam w tle słychać instrumenty dęte i smyczki (utwór „Moodroom v.2”). Bywa nastrojowo i spokojnie a po chwili muzyka przeistacza się w istne tornado dźwięków. Na pewno specyficzny jest wokal. Przytłumiony, może trochę wyciszony, śpiewany jakby z wysiłkiem, zagrany (zaśpiewany właściwie) z aktorskim zmęczeniem. Są melodyjne momenty, są rytmiczne fragmenty, jest kaskada dźwięków, są ciekawie wykorzystane różnego rodzaju dodatkowe elementy akustyczne jak stukoty, jęki, kroki, głosy, szumy, sprzężenia. Jednym słowem jest właściwie wszystko, co potrzebne jest do wytworzenia odpowiedniej atmosfery dla odbioru tej muzyki. Słuchając ma się wrażenie, że muzyka owija się wokół słuchającego. Próbuje nim zawładnąć. Zaciska się wokół umysłu. Przejmuje kontrolę nad ciałem, po czym rozwiewa się niczym dym albo mgła o poranku, a słuchacz zostaje omamiony i zniewolony. Czeka na kolejny raz, licząc, że następny uścisk będzie jeszcze mocniejszy, jeszcze bardziej emocjonalny i da większe spełnienie. Muzyka Pinkroom jest niczym uzależnienie. Każdy utwór jest niepowtarzalny i specyficzny. Każdy ma w sobie jakąś nieokiełznaną energię, a jednocześnie każdy jest dziwnie uspokajający.


Ciekawy motyw można wyłapać podczas słuchania utworu „Curse”. Jest tam taki spokojny fragment z dominującym basem i snującą się wokół niego melodią gitarową. I być może analogia jest bardzo odległa, ale przypomina mi to klimat drugiej części (zaczynający się koło 5-tej minuty) utworu „Rime Of The Ancient Mariner” Iron Maiden. Na „Curse” Pinkroom brakuje wprawdzie tego specyficznego trzasku i skrzypiących desek pokładu średniowiecznego okrętu, oraz złowieszczego szeptu narratora, ale są zniewalające motywy gitarowe, które się tu później pojawiają rekompensując tą stratę. Klimat jest niesamowity. Kojarzy się z mgłą, lekkim półmrokiem, szarościami, poświatami księżyca przesłanianego, co rusz przez gęste chmury, ruszającymi się cieniami, drgającym powietrzem. I chociaż Iron Maiden dalekie jest od nurtów psychodelicznych w tym jednym kawałku osiągnęli taki właśnie efekt. Pinkroom ten efekt powtórzył, może świadomie, może nie świadomie. Uzyskali dzięki temu genialny nastrój. Sama stylistyka muzyczna jest to oczywiście zupełnie odmienna od wspomnianego Średniowiecznego Marynarza, ale mroczna atmosfera pozostaje na długo w pamięci.

W utworze „Dispersion” bardzo zbliżają się stylistycznie do Porcupine Tree i Riverside. Jest mocno, rockowo, metalowo i klimatycznie. Słychać nawet podobieństwo wokali. Chociaż patrząc globalnie różnice w stylistyce są na tyle duże, że nie sposób powiedzieć, że Pinkroom wzoruje się na nich w całej rozciągłości. Wystarczy posłuchać lekko eklektycznego, wspomnianego już wcześniej „Moodroom v.2”, by zrozumieć różnicę. Tak samo „Stonegarden” przynosi bardziej klimaty Pink Floyd niż wspomnianych wyżej wykonawców. Pojawia się odgłos szumiącego radia, kroków, zamykanych drzwi, a motywem przewodnim pozostaje mechaniczny odgłos wyciągnięty żywcem z jakiejś fabryki.

Płyta kończy się nagle, jakby została urwana. Po kolejnym psychodelicznym „Recognized” pozostaje cisza. Od razu pojawia się chęć ponownego włączenia odtwarzacza, żeby tą ciszę wypełnić. Pędzę wobec tego do by wysłuchać ich jeszcze raz (to już chyba dziesiąty dzisiaj!).


Wydawnictwo uzupełnia świetnie wykonana graficznie strona http://pinkroom.pl . Kontynuuje ona stylistykę zawartą na płycie. Warto tam zajrzeć, żeby zobaczyć promujący płytę teledysk czy wręcz posłuchać całej płyty. Jak już posłuchacie, to zapragniecie ją mieć u siebie na półce. Świetna psychodeliczna muzyka. Rewelacyjne klimaty i perfekcyjne wykorzystanie muzycznego warsztatu.


Utwory:
01. Path Of Dying Truth 7:20

02. Buried Hopes 3:54
03. Dispersion 5:24

04. Quietus 5:30
05. 2am 6:26
06. Curse 7:42

07. Moodroom v.2 4:37
08. Stonegarden 6:46
09. Days Which Should Not Be 6:25
10. Recognized 2:40


Muzycy biorący udział w realizacji płyty:
Mariusz Boniecki - gitary, śpiew, instrumenty klawiszowe

Marcin Kledzik - perkusja
Kacper Ostrowski - bas

Gościnnie:

Mikołaj Zielinski - śpiew w "Path Of Dying Truth"

Anna Szczygieł - wiolonczela w "Days Which Should Not Be" & "Moodroom v.2"

Maciej Feddek - efekty gitarowe w "Days Which Should Not Be"


Recenzja ukazała się na ROCKLine

Moja ocena 5/5

MAREK PIEKARCZYK "Źródło"



Marek Piekarczyk „Źródło”
Fonografika 2009

Marek Piekarczyk to prawdziwy fenomen na polskim rynku muzycznym. Jest jak dobre wino, im starszy tym lepszy. Znany głównie, jako wokalista
TSA realizuje również solowe projekty. I tym razem pod koniec roku 2009 ukazała się jego solowa płyta pod tytułem „Źródło”. Całość muzyki zawartej na tym albumie to przede wszystkim aranżacje utworów polskich rockowych artystów z lat 60-tych i 70-tych. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że to muzyka młodości Marka. Dźwięki, na których się wychował i które grały w jego głowie. Potrzeba było czasu, aby ujrzały światło dzienne i pojawiły się za sprawą głosu Marka w naszych uszach.

Trzeba przyznać, że instrumentem głosowym Piekarczyk dysponuje i to potężnym, czego dowody cały czas daje na koncertach
TSA. Na płycie „Źródło” słyszymy jednak zupełnie inną stronę jego wokalnego talentu. Nie ma tu charakterystycznych dla TSA wysokich głosów i specyficznych pisków. „Źródło” to dzieło lekko stonowane, melancholijne, aczkolwiek niepozbawione w pewnych momentach rockowego pazura. Czy jednak rockowe? Może bardziej big-beat’owe.
Pamiętam z tamtych lat taką piosenkę:
„Big beat żyje pośród nas,
Big-beat nam do głowy wlazł,

Big Beat z głowy nie chce wyjść,
Bo to czas big-beatu dziś”
Pewnie nie przytoczyłem jej dokładnie, ale sens jest właśnie taki. Coś tam było jeszcze,
„gdyby Konopnicka żyła to big-beata by tańczyła, gdyby żył Wincenty Pol, tańczył by rock’n’roll”. I tak właśnie Piekarczyk przypomina zakurzone dziś melodie i słowa, które onegdaj śpiewali Niebiesko-Czarni, Skaldowie, Klenczon, Michaj Burano czy takie zespoły jak Test i Klan. Odkopując z prehistorii dźwięki nadaje im jednocześnie drobinę nowoczesności poprzez zmianę słów, ostrzejszą muzykę i mocniejszy śpiew. Niektóre utwory jednak do dziś „trącą myszką” i mimo, że wydźwięk miał być ponadczasowy, trudno im być w warstwie tekstów nowoczesnymi. Zwłaszcza „Chłopcy do wojska”, „Hej, wracajcie chłopcy na wieś” czy „Automaty”. Ten ostatni byłby pewnie bardziej nowoczesny gdyby ingerencja w tekst polegała na zmianie automatów na komputery. Wówczas uzyskalibyśmy bardziej wiarygodny przekaz. Nie mniej jednak nie psują one całej kompozycji a wręcz przeciwnie, powodują sentymentalną łezkę w oku. Wspomnienie rodzącej się wtedy muzyki rockowej i jej prekursorów, których mało kto dziś pamięta.

Warto przytoczyć kilka słów samego Marka Piekarczyka podczas wywiadu, jakiego udzielił mi przed koncertem akustycznym
TSA w Siemianowicach Śląskich w listopadzie 2009. Wywiad ukazał się na portalu ProgRock , dostępny jest też na moim blogu ROCKRychu:

Arek Deliś – właściciel wydawnictwa T1-Teraz, zaprosił mnie do projektu Yugopolis, tam napisałem dwa teksty i nagrałem dwie piosenki. „Czy pamiętasz ten dzień” i „Gdzie jest nasza miłość?”. W trakcie pracy nad tymi nagraniami poznał mnie bliżej i chyba doszedł do wniosku, że można ze mną coś jeszcze zrobić. Zaproponował mi, żebym nagrał płytę z bardzo starymi piosenkami, które mają mniej więcej 40-45 lat. Z piosenkami rock’n’rollowymi. Arek Deliś zaproponował mi nagranie utworów rock’n’rollowych, ale amerykańskich, mało znanych, a nawet całkowicie nieznanych, których ja znam wiele. Miałem nawet listę strasznie długą, pięknych utworów, z różnych dziedzin, ale ostrzegałem, że nie będę śpiewał po angielsku. (…) Wtedy mnie olśniło. Byłem przygotowany nawet na awanturę oświadczyłem, że nie będę robił żadnych anglosaskich kawałków, tylko polski big beat i nie ma dyskusji. Wtedy zaczęliśmy szukać. On zaczął szukać, ja szukałem. Minął rok i już miałem ponad dwadzieścia piosenek. (…) Z tymi piosenkami to nie było takie łatwe zadanie. Szukałem piosenek, które są aktualne dzisiaj. Niektóre miały teksty częściowo aktualne, częściowo nie. (…) Czasami fajne były dwie zwrotki, albo trzy, a potem było kiepsko. Więc jej wtedy nie wykonywałem. Trzeba było znaleźć jakiś sposób na te piosenki, ponieważ niektóre były strasznie archaicznie wykonywane. Dziś już nie można tak wykonywać muzyki, chyba, że się chce wejść w taki nurt zupełnie nie rock’n’rollowy. Nie chcę oczywiście obrażać tych wykonawców, bo to byli wspaniali ludzie, ale tak się to wtedy wykonywało, śpiewało. Więc ja nie chciałem tego tak robić, poza tym chciałem, żeby tego słuchali ludzie teraz a nie jacyś sentymenciarze i dziadki stare. Chciałem, żeby to była normalna płyta a nie jakiś skansen. Chciałem nagrać normalną płytę. (…) Chciałem żeby ta płyta była opowieścią, żeby się wiązała z wachlarzem przeżyć, emocji, przemyśleń, z przekazywaniem jakichś uczuć i jednocześnie zawierała jakiś bunt, pazur i była drapieżna muzycznie i tekstowo. Ta płyta nie jest „dziamganiem się”. Chciałem nagrać płytę, w której załatwiam stare porachunki, czyli kłaniam się mistrzom, albo robię ukłon w kierunku kogoś, o kim wszyscy zapomnieli. Na przykład z przekory nagrałem piosenkę Mihaja Burano (znany z występów z zespołami Czerwono-Czarni w latach 1960-1963, a później Niebiesko-Czarni 1963-1966). Zrobiłem to też z przekory wobec samego siebie, bowiem tekst jest przeciwko mnie tak jakby. Ja nie śpiewam, kurde, że odeszłaś, czy coś tam, że nie wrócisz.”

A teraz chwilę o muzyce. Moim niekwestionowanym faworytem na tej płycie jest utwór
Skaldów „Nie widzę Ciebie w swoich marzeniach”. Tak przejmujący klimat, nastrój i melodia powoduje u mnie ciarki na całym ciele a to w moich kategoriach wyraz największego uznania dla muzyki. Przeżycie nie mające sobie równych. Wysoce emocjonalny odbiór. W zasadzie nie wiem, co złożyło się akurat na taki klimat w tym kawałku, nie mniej jednak mnie osobiście ta dawka emocji powala. Być może inny niż dotychczas wokal Marka? Może po prostu, dlatego, że to kawałek Skaldów z charakterystycznymi chórkami w tle?

W
„Nie zawrócę” pojawia się zmiana rytmu wzmocniona gitarą. Specyficzny hardrockowy klimat. Fajny big-beatowy rytm w „Hej, wracajcie chłopcy na wieś” przenosi nas do lat 70-tych. Spokojne i nostalgiczne „Wybij sobie z głowy” przypomina ballady Martyny Jakubowicz. Utwór „Na betonie kwiaty nie rosną” jawi się na początku, jako porywający blues, by po chwili w refrenie wyciszyć się i uspokoić, po czym znów wrócić do bluesowego rytmu. W niektórych utworach jest szybko, zadziornie, mocno i rytmicznie. Inne są wolniejsze i „gładsze”. Fanom TSA przypadnie zapewne do gustu ostry „Płyń pod prąd”, w którym tonacja głosu i gitary przypominają dokonania macierzystej grupy Piekarczyka. Cieszy też rock’n’rollowy, zaśpiewany chóralnie „Chłopcy do wojska”. W „Testamencie” z repertuaru Testu znów pojawiają się kobiece chórki, a utwór jest lekki i melodyjny. „Całe niebo w ogniu” Michaja Burano to ów cios w samego siebie, czyli piosenka o miłości, ze słowami, których Marek nie lubi bez potrzeby uzewnętrzniać. Naprawdę warto jej posłuchać, bo ma to coś w sobie.

Podsumowując, całość dokonań na płycie przedstawia ducha historii w nowoczesnym wydaniu i za to należy się Markowi Piekarczykowi duży ukłon.

Płyta bardzo solidnie i estetycznie wydana stanowi swoistego rodzaju perełkę, którą warto mieć i do której można, co jakiś czas wracać. Na okładce i we wnętrzu płyty jawi się nam sam Marek Piekarczyk lekko nieogolony, patrzy na nas doświadczony życiem facet, wyglądający trochę jak westernowy bandyta (nonszalancki rozkrok na tle betonowej ściany, przypominającej trochę celę w biurze szeryfa) a trochę jak długowłosy demon z kultowego kiedyś serialu „Miasteczko Twin Peaks”. Zadymione światło, ciepłe fiolety i błysk w oku wokalisty rysują również specyficzny klimat sprzed czterech dekad. Polecam!

Utwory:
01. Epidemia Euforii
02. Nie zawrócę
03. Wracajcie chłopcy na wieś
04. Wybij sobie z głowy
05. Automaty
06. Nie widzę Ciebie w swych marzeniach
07. Nie przejdziemy do historii
08. Na betonie Kwiaty nie rosną
09. Płyń pod prąd
10. Chłopcy do wojska
11. Testament
12. Całe niebo w ogniu
13. Na przekór

Recenzja ukazała się na RockLine

Moja ocena 4/5

poniedziałek, 22 lutego 2010

SEE YOU AT MIDNIGHT



SEE YOU AT MIDNIGHT "Icebraker"

SEE YOU AT MIDNIGHT to ciekawe i jednocześnie dziwne zjawisko muzyczne. Ciekawe, ponieważ prezentuje nurty z pogranicza rocka i popu, oddając świadomie hołd takim wykonawcom jak
A-HA, Depeche Mode, Duran Duran, a więc klimaty związane z nurtem „new romantic”. I co najlepsze robią to wyśmienicie. Gdzieś tam głęboko można poczuć rytm Depeche Mode i melodyjność śpiewu wokalisty A-HA. Dziwne gdyż to twór dwóch ludzi, którzy włożyli zapewne w akt tworzenia cała swoją pasję i duszę, natomiast zetknięcie z rzeczywistością może okazać się dla nich bolesne. Do koncertowania potrzebny im będzie większy skład lub wynajęci muzycy sesyjni. W tym pierwszym wypadku demokracja zespołowa może zmienić aktualne oblicze prezentowanych dźwięków. W drugim przypadku liczne zmiany mogą spowodować zupełne skrzywienie lub zastój kreatywności. Czas pokaże jak panowie Potocki i Adam poprowadzą swoją karierę. Jak na debiut jest nieźle.

Wkładka w promocyjnym wydaniu płyty
„Icebreaker” wprost i jednoznacznie określa kierunki, jakie obrali i fascynacje, które nimi zawładnęły: “See You At Midnight to grupa muzyczna, którą tworzą Sylwester Adam i T.S. Potocki. Debiutancki krążek, zatytułowany „Icebreaker”, muzyczne inspiracje czerpie z lat 80-tych. Łączy dużą dynamikę z klimatem "new romantic". Najsilniejszą stroną płyty są przebojowe kompozycje, które charakteryzują się dobrą melodią, silnym rytmem, rozbudowanymi partiami klawiszowymi oraz licznymi tematami gitarowymi. Barwa głosu wokalisty oscyluje pomiędzy Mortenem Harketem (A-HA), Simonem Le Bonem (Duran Duran) i Davidem Gahanem (Depeche Mode). Cały materiał jest dynamiczny, a to za sprawą rockowej perkusji i rockowo-funkowym partiom basu. Teksty traktujące głównie o tematyce "damsko-męskiej" są zarazem refleksyjne i wymagające dla słuchacza. Pisane z męskiego punktu widzenia zostają zawieszone pomiędzy sumieniem i pożądaniem, przy okazji próbując zgłębić kobiecą naturę.”

Nic dodać nic ująć. Bas i sekcja rytmiczna rzeczywiście dominują i w bardzo przyjemny sposób uwypuklają główny zamysł muzyczny płyty. Całość przepełniona jest ciekawymi smaczkami, w których mogą się lubować fani twórczości Martina Gore’a. Za dodatkowy atut zwłaszcza dla płci pięknej przemawia stylizacja obu panów, którzy rzeczywiście niczym wyjęci z lat osiemdziesiątych prezentują swe męskie wdzięki na zdjęciach, o czym Panie mogą się przekonać wchodząc na stronę zespołu http://www.myspace.com/seeyouatmidnightband .

Dodatkowo możecie tam również posłuchać wszystkich utworów z płyty
„Icebreaker”.

Czasami niestety głos wokalisty zmierza w rejony, które mnie osobiście kojarzą się z progresywnym rockiem prezentowanym przez krakowski zespół
Millenium. Posłuchajcie zwłaszcza „Anytime Anyplace”, który skąd inąd jest dość dynamiczny i żywiołowy. Podobieństwo do głosu Łukasza Galla jest momentami tak uderzające, że słuchacz oczekuje w kolejnych sekundach trwania utworu progresywnych dźwięków gitarowych i syntezatorowych. Na szczęście dla autonomii SYAM dźwięki te się nie pojawiają i w sumie dobrze, bo nie tego oczekujemy po takiej stylizacji muzycznej. Jest też kilka muzycznych ciekawostek, przy których chce się rytmicznie poruszać ciałem pewnie nie tylko w pozycji horyzontalnej, skoro już o damsko-męskich klimatach mowa. Polecam szósty kawałek nazwany „Too Bad”. Hipnotyzuje. W „The Wedding Song” pojawia się ciekawy motyw gitarowy, który również zapada w pamięć. Taka skoczna irlandzka melodia.

W połowie numeru
„Human Touch” słychać dobitnie klimat Depeche Mode (spróbujcie wyłapać tak koło 3:30). Robi się tak specyficznie i mrocznie. Pulsujący bas po raz kolejny przejmuje dowodzenie. Ogólnie rzecz biorąc gitara basowa dzierżona przez Sylwestra Adama spełnia na całej płycie nie tylko rolę rytmiczną, ale i melodyjną. Przyjemne dla ucha pulsacje i melodyjność tego instrumentu prowadzą słuchacza przez cały czas. Duże brawa! Zwłaszcza przejmujący początek tytułowego utworu robi spore wrażenie. „Icebreaker” jest też ciekawy od strony wokalnej, tu właśnie dobitnie słychać Harketa z A-HA. Klimat uzupełnia arktyczny wiatr, szumiący w tle. Szkoda, że w pozostałych utworach panowie nie poszli tym tropem. W „Call It Freedom” ewidentnie zwalniają i bas przestaje jednoznacznie dominować, oddając pole delikatnie snującym się dźwiękom gitary elektrycznej. „Burning Robe” to znowu powrót tej maniery wokalnej, o której już wspomniałem, na szczęście całość ratują przestrzenne dźwięki i fenomenalny puls basu. Kończący krążek utwór „Coming Home” daje poczucie dobrze wykonanego dzieła.

Czegoś tu jednak brakuje. Pozostaje pewien niedosyt, nie dlatego, że utworów jest za mało, wręcz przeciwnie jest ich nawet za dużo, przez co muzyka po pewnym czasie trochę „usypia”. Niedosyt powstaje, dlatego głównie, że całość jest niemal absurdalnie równa. Brakuje na płycie jednego czy dwóch kawałków, które by beznamiętnie porwały słuchacza i spowodowały chęć zagłębienia się w kolejne takty. Brakuje niekontrolowanego rzucenia się w wir muzyki, oddania się absolutnie i w całości, bez opamiętania. Ta jednostajność i przewidywalność powoduje po pewnym czasie lekkie zmęczenie. Jest jedna iskierka w postaci utworu
„Steps Ahead” wybranego na singiel, mający promować to debiutanckie wydawnictwo. Jest też niezły „Icebraker”. Niestety to trochę za mało, żeby złamać ten jednolity przekaz.

Nie mniej życzę obu Panom szerokich horyzontów twórczych w przyszłości mając nadzieję, że na kolejnych płytach rozwiną swój ciekawy styl.

Utwory:
01.Steps Ahead
02.Anytime Anyplace
03.Icebreaker
04.Day of Independence
05.Lovelab
06.Too Bad
07.The Wedding Song
08.Human Touch
09.Welcome to my Store
10.Call it Freedom
11.Burning Robe
12.Coming Home

Muzycy biorący udział w nagraniu:
Sylwester Adam: synty, basy
T.S. Potocki: gitary
Gościnnie:
Artur Szolc: perkusja oraz instrumenty perkusyjne

Recenzja ukazała się na ProgRock

Moja ocena 4/5

niedziela, 21 lutego 2010

MUZYCZNE INSPIRACJE



Kolejna muzyczna fascynacja. Kolejna kobieta. Tym razem Pink i kawałek "So What" - czyli ostra babka w ostrym kawałku. Cóż więcej trzeba?

http://www.youtube.com/watch?v=eg9CdhAf4BY

Miłego słuchania i oglądania! So what she is Pink?

sobota, 20 lutego 2010

PINK FLOYD w TV


Dokumentalny film o PINK FLOYD na kanale Planete.
W cyklu Biografie telewizja Planete pokaże kolejny dokument, tym razem o Pink Floyd.
Emisje zaplanowane są na:

23.02. wt, godz. 23.15,
5.03 pt, godz. 01.30,
10.03 śr, godz. 19.20

Szczegóły na
http://www.planete.pl/dokument-biografie-pink-floyd_31610

piątek, 19 lutego 2010

MARILYN MANSON w TV


Telewizja Planete w ramach cyklu PORTRETY pokaże 20.02.2010 o godzinie 21:45 dokument o kontrowersyjnym wokaliście i muzyku. Czyli Marilyn Manson we własnej osobie.
Program będzie powtarzany 28 lutego, 5 i 8 marca.

Szczegóły znajdziecie na: http://www.planete.pl/dokument-marilyn-manson-wewnetrzne-sanktuarium_31700

środa, 17 lutego 2010

INTERNETOWY Player



Grooveshark to pewnie jeden z wielu odtwarzaczy muzyki w internecie, ale ponieważ wciąż tęsknię za Pandorą (niestety jest niedostępna dla naszego regionu) ten odtwarzacz dał mi szansę posłuchania muzyki zbliżonej do tego co już znam. Pojawia się tu bowiem zakładka "Similar" w której można wybrać artystów mających stylistycznie podobne rytmy, gitary, śpiew do wpisanego własnego wyboru.

Grooveshark
ma dodatkowo radio internetowe, które po uruchomieniu odtwarza muzykę zbliżoną do naszych poszukiwań! A więc inspiracje do inspiracji. Miłej zabawy!

wtorek, 16 lutego 2010

HEATHEN „The Evolution Of Chaos”


HEATHEN "The Evolution Of Chaos"

Mascot Records 2010

HEATHEN to stary zespół, pamiętający jeszcze czasy rodzącego się thrash metalu w Bay Area w Kalifornii. Po naszemu zwą się POGANIN. Heathen stworzyli w 1984 roku gitarzysta Lee Altus i perkusista Carl Sacco. Do roku 2010 przez zespół przewinęło się ponad dwudziestu muzyków, którzy sukcesywnie i szybo zwalniali miejsca swoim następcom. Jedynym oryginalnym członkiem w obecnym składzie jest założyciel i gitarzysta Lee Altus. I chociaż nie było o nich głośno, pozwolili się ostatnio przypomnieć przy pomocy najnowszego dzieła wydanego w styczniu 2010.
Album ten nazwany został „The Evolution Of Chaos” i niesie ze sobą potężną dawkę ciężkich metalowych brzmień radujących serce każdego fana ciężkiej muzyki.

Żałuję szczerze, że niedane mi było znać ich w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, bowiem stanowiliby nieodłączne źródło moich muzycznych inspiracji. Niestety od 1987 roku nie wydali wiele krążków. „The Evolution Of Chaos” to czwarty album amerykanów. W tej mierze nie są zbyt płodni. Każde wydawane wcześniej dzieło dzieliło mniej więcej 6-7 lat przerwy, a trzeci album „Victims of Deception” powstał aż po 13 latach ciszy.

Wyobraźcie sobie, co by było gdyby METALLICA nie „skręciła” muzycznie na Czarnym Albumie w kierunku większej melodyjności, progresywności (ja im akurat tego nie mam za złe), a nawet komercji. Gdyby kontynuowała styl znany z „Master” i z „Justice”. Z dużym prawdopodobieństwem grałaby dziś tak jak HEATHEN. Szybko, zadziornie, rytmicznie a jednak z pewną dawką melodii przejawiającą się w solówkach gitarowych i w śpiewie.

POGANIN sięga po zapożyczenia świadomie i świadomie wpasowuje się w stylistykę przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, co powoduje łezkę w oku nawet najbardziej zatwardziałych metalowców. Z jednej strony to ewidentny ukłon w stronę minionej epoki, w której miały miejsce eksplozje tak znanych „supernowych” jak: Slayer, Metallica, Megadeth, Anthrax … Z drugiej strony to ciekawie złożona dawka nowoczesności, która nie ustępuje nawet na chwilę obecnym dokonaniom muzyki rockowej, metalowej czy hardrockowej. Szybkie i rytmiczne partie gitary prowadzącej, dynamiczne zmiany rytmu, świdrujące umysł solówki gitarowe i ciekawy, zmieniający rejestry wokal.

To, co znalazło się na płycie „The Evolution Of Chaos” to wypadkowa kilku różnych znanych wcześniej stylów prezentowanych Tytanów Metalu. Skąd Iron Maiden (o dziwo wpływy są bardzo silne) na thrashowej płycie? Wiadomo wszem i wobec, że Żelazna Dziewica była inspiracją dla wielu zespołów metalowych, a tu objawia się ona w specyficznym głosie wokalisty Davida White’a. Dodatkowo dwie współgrające ze sobą gitary solowe, które od zarania dziejów są znakiem rozpoznawczym Iron Maiden. Z Metallicy, panowie Poganie wzięli połamany rytm perkusji i twardą zfuzzowaną gitarę rytmiczną, przywołującą na myśl najlepsze kawałki z „Ride The Lighting”, czy „Master Of Puppets”, Xentrix (zwłaszcza z płyty „For Whose Advantage?” z roku 1990) z kolei to pewna maniera wokalna, która przeplata się tu z Dickinsonowskimi zaśpiewami. A trzeba przyznać, że David White potrafi śpiewać w wysokich rejestrach. Inspiracje te są jednak perfekcyjnie wplecione w cały materiał i nie powodują konsternacji w stylu: już to gdzieś słyszałem, plagiat, powtórka z rozrywki.

Znawcy dziedziny znajdą pewnie więcej wpływów i smaczków, które można by tu analizować. Pytanie tylko czy trzeba aż tak wnikliwie deliberować nad szczegółami, skoro całość broni się świetnym doborem tempa, ciekawymi zwrotami akcji, szybkimi solówkami i zgraną pracą całego zespołu!

Płyta rozpoczyna się finezyjnym Intro stylizowanym na orientalne dźwięki. Początkowe dźwięki gitary (a może to jest sitar?) płynnie przechodzą w pierwszy kawałek, podczas którego gitarzyści sprytnie kontynuuje wejściową melodię wplatając ją w żywiołowy i szybki utwór „Dying Seasons”.

Posłuchajcie początku „No Stone Unturned” (najdłuższy zresztą utwór na płycie, trwający ponad 11 minut) a usłyszycie … no właśnie, klasyczną Metallicę! Jedenaście utworów i ani chwili oddechu. Przepraszam! Są dwa miłe dla ucha spowolnienia. „A Hero’s Welcome” – czy to ballada? Zaczyna się spokojnie i niewinnie i taka pozostaje do samego końca. To taka wojownicza pieśń śpiewana w końcowej fazie chóralnie przez wojowników/rycerzy przy ognisku.

Drugi taki delikatny moment pojawia się w „Red Tears of Disgrace”. Zaczyna się powolnym śpiewem i delikatnymi gitarami słyszanymi gdzieś w tle. Daje chwilowe poczucie relaksu, by po chwili nabrać niezłego tempa i powrócić na „ścieżkę niezłego łomotu”. Kończymy klasycznym thrashowym „Silence Nothingness”, który nie pozostawia wątpliwości, z kim mamy do czynienia. Najczystsza, rasowa, nieskazitelna muzyka metalowa.

Utwory:
01. Intro (01:21)
02. Dying Season (07:09)
03. Control By Chaos (11:11)
04. No Stone Unturned (06:40)
05. Arrows Of Agony (05:45)
06. Fade Away (06:52)
07. A Heroe's Welcome (06:42)
08. Undone (04:31)
09. Bloodkult (05:53)
10. Red Tears Of Disgrace (06:51)
11. Silent Nothingness

Skład zespołu:
David White- śpiew
Lee Altus - gitara
Kragen Lum – gitara
Jon Torres – gitara basowa
Darren Minter - perkusja

Strona zespołu http://www.myspace.com/heathenmetal możecie posłuchać tam utworów z płyty, aczkolwiek nie ma tam Intro.

Moja ocena 4/5 – więcej takich powrotów a uwierzę, że duch rocka nie umarł i nie został wyparty przez plastikową muzykę.

Rychu


poniedziałek, 15 lutego 2010

MUZYCZNE INSPIRACJE

Czasami łapie mnie taka muzyczna inspiracja, która długo trzyma, wywołuje ciarki, wzmaga bicie serca. Powody i praprzyczyny są nieznane. Czy to rytm, czy swoistego rodzaju melodia, a może nadzwyczajny wokal? A może poprostu wszystko na raz?


Nie mniej jednak są takie utwory, które dość szczególnie i na długo zapadaja mi w pamięci, dlatego postanowiłem się nimi podzielić i przedstawiać co jakiś czas taką "perełkę muzyczną". Oczywiście nie każdy uzna ją za wartą posłuchania, ale może kogoś zaintryguje, zainspiruje, oczaruje...


Dziś PARAMORE z utworem "Decode" . To ostatni utwór z ich najnowszej płyty "Brand New Eyes". Jeśli chcecie zobaczyć i posłuchać kliknijcie na napis "Decode" .

Zamknijcie oczy i wsłuchajcie się.

niedziela, 14 lutego 2010

Marek Piekarczyk i TSA w trasie



Marek Piekarczyk wraz z TSA (oraz osobno) wyruszyli w kolejną trasę koncertową. Marek promuje swoją najnowszą solową płytę "Źródło", natomiast TSA możecie zobaczyć zarówno w koncertach akustycznych jak i elektrycznych.


Poniżej grafik koncertów przysłany przez Marka Piekarczyka:


11 lut 2010 19:00 - KLUB MIASTO ANIOŁÓW - TSA - GDAŃSK
20 lut 2010 19:00 - Klub ROCKa - MAREK PIEKARCZYK - AKUSTYCZNIE "ŹRÓDŁO" - Gliwice
26 lut 2010 19:00 - KLUB "PROTECTOR" - TSA - OSTRÓW WIELKOPOLSKI
27 lut 2010 19:00 - KLUB KATAKUMBY - TSA - RADOM
28 lut 2010 20:00 - MEGACLUB - MAREK PIEKARCZYK - "ŹRÓDŁO" - KATOWICE
04 mar 2010 20:00 - LIZARD KING - MAREK PIEKARCZYK -"ŹRÓDŁO" - KRAKÓW
23 mar 2010 19:00 - HARD ROCK CAFE - MAREK PIEKARCZYK -"ŹRÓDŁO" - WARSZAWA
25 mar 2010 20:00 - Lizard King - MAREK PIEKARCZYK "ŹRÓDŁO" - TORUŃ
27 mar 2010 19:00 - LOCHNESS - TSA - KRAKÓW
28 mar 2010 19:00 - ALIBI - TSA - WROCŁAW
16 kwi 2010 19:00 - KLUB ROCK A -TSA - GLIWICE
25 kwi 2010 19:00 - MDK - TSA AKUSTYCZNIE - MOSINA
12 maj 2010 21:00 - JUVENALIA - TSA - RACIBÓRZ
21 maj 2010 19:00 - MDK - MAREK PIEKARCZYK "ŹRÓDŁO" - KROSNO
28 maj 2010 22:00 - Amfiteatr - TSA - Czarnków
29 maj 2010 23:00 - TSA - RAWA MAZOWIECKA
06 czer 2010 21:00 - TSA - WARSZAWA
11 czer 2010 19:00 - KAMIENIOŁOMY - MAREK PIEKARCZYK "ŹRÓDŁO" - KRAKÓW
13 czer 2010 22:00 - TSA - KĘDZIERZYN KOŹLE
18 czer 2010 22:00 - TSA - GDYNIA BLUES FESTIWAL
19 czer 2010 22:00 - TSA - SANDOMIERSKA STREFA ROCKA - SANDOMIERZ
20 czer 2010 22:00 - TSA - NOWE N. WISŁĄ
26 czer 2010 19:00 - TSA - STRZELIN
26 czer 2010 22:30 - TSA - WIDNICA
10 lipiec 2010 21:00- MAREK PIEKARCZYK "ŹRÓDŁO" - AMFITEATR - SIEDLCE

Więcej informacji na stronach:
www.tsa.com.pl
www.myspace/marekpiekarczyk
www.myspace.com/tsaonmyspace
www.marekpiekarczyk.pl
www.tsa.fan.pl

Pozdrawiam w imieniu swoim i TSA! - Marek Piekarczyk

sobota, 13 lutego 2010

TERAZ ROCK publikuje moje zdjęcie!

W numerze 1(83) styczeń 2010 w Teraz Rock zamieszczono moje zdjęcie z koncertu MILLENIUM!


Rychu

MILLENIUM wydaje DVD


Koncertowe DVD MILLENIUM z moimi zdjęciami!

Po krótkiej przygodzie z estradą w latach 90 tych zespół Millenium stał się tylko studyjnym produktem nagrywając przez ostatnie 10 lat dziewięć albumów studyjnych. Sukces ostatniego z nich "Exist" spowodował, że pod wpływem dużego zainteresowania zespołem, muzycy z Millenium w maju 2009 postanowili znów rozpocząć działalność koncertową. Owocem tej decyzji jest właśnie ta pierwsza w dyskografii zespołu płyta DVD z zarejestrowanym koncertem z 11 grudnia 2009, który odbył się w Krakowie, a zatytułowany został "Back After Years". Prawie 140 minutowy koncert na którym zostały zagrane prawie wszystkie najważniejsze utwory Millenium. Nowe, zaskakujące aranżacje utworów znajdujących się na płycie to niewątpliwa atrakcja tego wyjątkowego wydawnictwa. Koncert ten został wydany w dwóch wersjach: DVD oraz ze zmienioną okładką Audio 2Cd (obie wersje digipack).


Płyta będzie dostępna w ofercie wydawnictwa LYNX MUSIC

Fotorelacja znajduje się na
ProgRock

Rychu

czwartek, 4 lutego 2010

QUEEN DZIEŁA ZEBRANE


Wydawnictwo muzyczne KAGRA wydało kolejną książkę, w której możemy prześledzić losy rockowych dokonań Wielkich Artystów naszej Ery. Tym razem w puli kilkudziesięciu książek znalazło się miejsce dla zespołu wybitnego i fenomenalnego, jakim niewątpliwie był QUEEN.
Niezwykle trudno jest napisać recenzję Encyklopedii. Tymczasem książka
„Queen - Dzieła zebrane” to swoistego rodzaju encyklopedyczna wiedza o piosenkach (i nie tylko) zespołu Queen. Georg Purvis porwał się na rzecz ambitną, nieprzeciętną i trudną. Zebrał w jednym miejscu niemal wszystkie informacje o działalności zespołu Queen. Przy czym świadomie nie wchodził na tereny działania zespołu, bowiem biografii Queen, Freddiego, czy Queen + Paul Rogers jest dostępnych całe mnóstwo, natomiast nikt tak skrupulatnie nie zebrał informacji o poszczególnych utworach, albumach, koncertach czy singlach.

Można tu znaleźć takie perełki jak opisy tradycyjnych melodii ludowych wplatanych w inne utwory, jak na przykład:
„EL NOI DE LA MERRE” zagrane „Podczas występu w Monumental Plaza de Toros w Barcelonie, 1 sierpnia 1986 roku, Brian dokooptował do swojej solówki tradycyjną melodię katalońską.” Można też poczytać spore wykłady o najbardziej znanych utworach takich jak „Bohemian Rapsody” opisane na ponad trzech stronach w sześciu kolumnach, czy „We Will Rock You”, „We Are The Champions”, „Fat Bottomed Girl” i tak można by wymieniać i wymieniać.

Książka podzielona jest na osiem części, w których śledzimy losy albumów, poszczególnych piosenek, występów na żywo, nagrań w radio BBC czy też innych oficjalnych i nieoficjalnych rejestracji muzyki oraz obrazów koncertowych.
Całość jest mocno subiektywna, bowiem pisana z pozycji fana zespołu, który pozwala sobie na krytyczna ocenę niektórych dokonań zespołu a uwielbienie pozostałej twórczości. Nie mniej jednak książka napisana jest ze swadą i w lekkim stylu, powodującym, że ten niezwykle potężny wybór tekstów czyta się prawie na jednym oddechu. Wydawnictwo to można też potraktować, jako słownik, encyklopedię czy poradnik, który dobrze skatalogowany szybko zaprowadzi nas do danego utworu, albumu czy występu dając wyczerpującą informację o tym, kto i kiedy zagrał, kto wyprodukował, kiedy się ukazało i jakie ciekawostki warto zapamiętać. Nierzadko pojawiają się też komentarze samych muzyków pozwalające wyobraźni przenieść się do procesu twórczego (przy powstawaniu muzyki i tekstów) jak i odtwórczego (czyli wspaniałych i spektakularnych koncertów). Poszczególne rozdziały pozwalają poruszać się po wybranych zagadnieniach związanych z twórczością Królowej.

„Przed powstaniem Queen”
– gdzie autor wymienia i spisuje występy koncertowe Johna Deacona, Briana May’a, Freddiego Mercury’ego i Rogera Taylora zanim stworzyli największą muzyczną machinę świata. Dodatkowo dowiadujemy się tu też jak krystalizował się skład i jak doszło do nagrania pierwszego studyjnego, debiutanckiego albumu nazwanego
„Queen”.

„Albumy”
– zestawienie studyjnych i koncertowych albumów Queen. Rozdział ten podzielony jest na dwie części. Pierwsza zaczyna się od wspomnianego albumu
„Queen” a kończy na „Return Of The Champions” na którym Freddy’ego zastąpił wokalista Free – Paul Rodgers. Drugą część tego rozdziału stanowią albumy solowe poszczególnych członków uszeregowane w kolejności chronologicznej.

„Piosenki od A do Z
– tu znajdziecie utwory napisane lub nagrane i wykonane na żywo przez zespół lub przez jego pojedynczych członków w swoich projektach solowych, pobocznych i we wcześniejszych zespołach, w których występowali. Zaczynamy od utworu
„Aaron” wykonywanego przez Briana May’a a kończymy na „Your Kind Of Lover” Mercury’ego. Co ciekawe jak napisał Georg Purvis: „(…) nagrania Queen są szczególnie pilnie strzeżone i jedynie niewielka liczba niewydanych oficjalnie utworów znana jest kolekcjonerom i fanom, łącznie z autorem.”

„Queen na żywo”
, czyli koncerty Królowej. Sam autor zauważa słusznie, że wydarzenia te były wielokrotnie opisywane, omawiane i w związku z tym ciężko dodać tu coś nowego. Jednakże potraktował ten rozdział, jako krótki przewodnik po występach Queen zaczynając w latach 70-tych a kończąc w roku 1986. Krótkie omówienie występów sprzed epoki Queen i początków działalności zawarł natomiast w pierwszym rozdziale, a koncerty z Paulem Rodgersem w rozdziale siódmym.

„Składanki i występy gościnne”
– na przestrzeni lat zgromadzono tak wielką liczbę albumów typu
„The Best Of…” iż w tej części skupiono się tylko na standardowych krążkach, które ukazały się w USA i Wielkiej Brytanii.

„Inne media: Radio, Wideo, Działania interaktywne, Scena”
– zbiór wszystkich tych nagrań, sesji nagraniowych, wykonań telewizyjnych, radiowych czy też nagrań wideo, które nie mieszczą się w standardowych kategoriach wydawnictw muzycznych, a których pominięcie nie byłoby wskazane. Sceniczny rozmach, teatralne wystąpienia, radiowe nagrania aż prosiły się przez wszystkie te lata istnienia zespołu o skatalogowanie. Wyraz eksperymentalnej natury każdego z członków znalazło ujście w nagraniach amatorskich, wykorzystaniu Internetu, czy realizacjach musicalowych.

„Po zakończeniu działalności Queen”
– czyli era po zakończeniu działalności zespołu i po śmierci Mercury’ego. Znalazły się tu takie ciekawostki jak na przykład występ Briana May’a na ślubie Lizy Minneli, na którym zagrał
„We Are The Champions” i „Tie Your Mother Down”, czy też występ Rogera Taylora i Briana May’a w pałacu Buckingham z okazji jubileuszu Królowej Anglii, nie wspominając o trasie koncertowej zespołu z Paulem Rodgersem.

„Dyskografia singli”
– obszerny spis singli brytyjskich, amerykańskich samego zespołu, ale także dokonań zespołów Smile, The Cross, a także poszczególne dokonania każdego z muzyków zespołu.

Jednym słowem pozycja dla konieczna dla każdego szanującego się fana zespołu Queen jak również dla tych wszystkich, którzy chcą poznać genezę powstawania utworów, poznać opinię muzyków na temat poszczególnych dzieł, a także znaleźć ciekawostki związane z działalnością muzyczną jednego z największych zespołów rockowych na świecie.

Recenzja ukazała się na stronie ProgRock.

Rychu