Zdarzyło mi się osobiście trzymać przez dwie godziny barierek tuż przed sceną, ale to było tylko raz. Tym razem na koncercie AC/DC byliśmy szczęśliwcami, którzy mogli oglądać koncert z Pierwszej Strefy, dzięki czemu widzieliśmy z bliska niesamowite efekty wizualne i mogliśmy odczuć na własnej skórze potęgę efektów dźwiękowych. Jednym słowem był to jeden z niewielu koncertów, na którym wreszcie coś widzieliśmy i słyszeliśmy. Powiem szczerze, że to miejsce było warte swoich pieniędzy! I chociaż nie byłem pod samą sceną, to jednak widziałem jak na dłoni szalejącego na deskach sceny, Angusa i biegającego po wybiegu Briana Johnsona.
Po niemal godzinie oczekiwania od zakończenia gry suportu (rolę tę pełnił nasz rodzimy Dżem, który mnie osobiście nie zachwycił) na scenie równo o 21.00 zaczęło się sporo dziać. Koncert australijskiego kwintetu rozpoczął się animowanym filmem wyświetlanym na wielkich telebimach, na których pędzący w lokomotywie Angus Young, kuszony przez dwie ponętne kobiety bronił zaciekle dostępu do wnętrza parowozu. Przy potężnych wibracjach powietrza wydobywających się z zestawów głośnikowych, przy wybuchających ogniach umieszczonych wzdłuż wybiegu, zza rozdzielającego się telebimu wyjechała na środek sceny potężna lokomotywa i rozpoczęło się „Rock N’ Roll Train”. Tymczasem Angus zmaterializował się na końcu wybiegu i grając akordy z najnowszego longplaya wrócił swoim kaczym chodem na scenę. Brian przy kolejnych zapowiedziach skwitował brak obecności AC/DC w Polsce w ten sposób: „Długo nas tu nie było. Zbyt długo...”
Scenariusz występów znany jest każdemu, kto uwielbia AC/DC. Nie ma tu rzeczy, czy zdarzeń, o których byśmy wcześniej nie wiedzieli. Była potężna, dymiąca lokomotywa towarzysząca muzykom niemal przez cały koncert, była wielka nadmuchiwana Rosie przytupująca nogą w rytmie wybijanym na perkusji przez Phila Rudd’a, był striptiz Angusa (z wiekiem ocenzurowany, bowiem nie pokazuje już swojej „szacownej d…”, ale odsłania logo AC/DC umieszczone na spodenkach), były również armaty oddające honorowe salwy „W hołdzie wyznawcom rocka”, pojawił się piekielny dzwon, na którym huśtał się wokalista. Był nawet posąg Angusa, tym razem kroczący pomiędzy czołgami podczas drugiego filmu animowanego, jaki pojawił się wraz z pierwszymi taktami „War Machine”. Słowem wszystko, z czego jest znane są spektakle AC/DC. Cztery wielkie telebimy pokazywały wszystko to, co się działo na scenie, ale w „The Jack” i „You Shook Me All Night Long” kamerzyści kierowali swój sprzęt w stronę pięknej części publiczności ukazując powaby polskich fanek (jedna nawet pokusiła się o pokazanie stanika). Na wielkich ekranach mogliśmy także podziwiać niewzruszone oblicze Phill’a, który pojawiał się, co rusz z kolejnym papierosem w ustach i wielkimi bokobrodami, widzieliśmy Malcolma i Cliffa, którzy podczas refrenów występowali kilka kroków do mikrofonów i rzecz oczywista, szalejący duet: Briana i Angusa.
Ponowne zespolenie dwóch centralnych telebimów nastąpiło przed „Let There Be Rock”, dzięki czemu mogliśmy podziwiać na ekranie szalejącego Angusa Younga nie tylko na żywo, nie tylko na wybiegu, na którym wił się w epileptycznych konwulsjach (leżąc, stojąc i podskakując) na specjalnym podniesieniu, pośród wylatujących w powietrze tysięcy kolorowych karteczek, ale także stojącego pod samym telebimem, który powiększał jego nikczemnej wielkości postać. Tu można było dokładnie zobaczyć rockowy kunszt muzyczny, kiedy podczas najdłuższej improwizacji gitarowej przebierał palcami po gryfie w iście szaleńczym tempie. Ten kawałek jest naprawdę genialny i od lat 70-tych stanowi spiritus „movens zespołu”, a grając go w Warszawie, panowie po prostu przeszli samych siebie. Zresztą jakby na to nie patrzeć nie było na koncercie złego utworu. Zestaw świetnie eksponował zarówno najnowsze dokonania jak i ponadczasowe przeboje. Malkontenci oczywiście mogą marudzić, że brakło tego, albo, po co było tamto. W mojej opinii set był idealny, a dobór kawałków zarówno z pierwszych płyt („High Voltage”, „T.N.T”. czy wspomniane już „Let There Be Rock”, „The Jack”, „Dirty Deeds…”, „Whole Lotta Rosie”), akcentach ze wspaniałego albumu „Back In Black” („Hells Bells”, „Back In Black”, „Shoot To Thrill”), czy wręcz „opus magnum” zespołu, czyli „Highway To Hell”, uzupełnione o przebojowy „Thunderstruck” (w którym, tak jak w teledysku mieliśmy szansę zobaczyć Angusa skaczącego po przezroczystej podłodze) był po prostu idealny! W końcu mając tak potężny zasób znanych kawałków musieli je zmieścić w dwóch godzinach, a to już nie lada wyczyn!
Cóż więcej można dodać? Wielki show z gigantycznym nagłośnieniem zwabił do Warszawy ponad 60 tysięcy wyznawców rock’n’rolla. Świetny selektywny dźwięk, potężna scena, rewelacyjna gra i żywiołowość, której może im pozazdrościć niejeden zespół. Bez znaczenia jest to ile mają lat. Graja tak jakby czas się ich nie imał, a energia, spontaniczność i emocje były tak wielkie, że poruszyły każdego, kto tam był. A na koniec przy salwach wydobywających się z armat ustawionych nad sceną i po obu jej stronach, Brian krzyczał do mikrofonu: „We Salute You Polska!!!”.
Widowisko zakończył kilkuminutowy pokaz sztucznych ogni. Na koniec pozostało już tylko echo dźwięków perkusji i basu wspieranych przez genialne rozgrywki gitarowe braci Young, ale to już działo się tylko w umysłach słuchaczy.
Więcej zdjęć możecie zobaczyć w naszej Galerii.
Setlista
01. Rock N’ Roll Train
02. Hell Ain’t a Bad Place to Be
03. Back in Black
04. Big Jack
05. Dirty Deeds Done Dirt Cheap
06. Shot Down in Flames
07. Thunderstruck
08. Black Ice
09. The Jack
10. Hells Bells
11. Shoot to Thrill
12. War Machine
13. High Voltage
14. You Shook Me All Night Long
15. T.N.T.
16. Whole Lotta Rosie
17. Let There Be Rock
Bisy:
18. Highway to Hell
19. For Those About to Rock (We Salute You)
Relacja ukazała się na www.rockline.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz