sobota, 29 maja 2010

„Ten u góry obdarzył mnie sporą ilością talentów” - wywiad z Mariuszem Migałką, wokalistą i twórcą muzycznego projektu Circle of Bards



Po publikacji recenzji płyty „Tales” zespołu Circle of Bards pozostał w moim umyśle pewien niedosyt. Dziwny stan zawieszenia związany z pewnym wydawać by się mogło „zapożyczeniem”, które wyłapałem słuchając płyty Mariusza Migałki. Uff! Jeśli to rzeczywiście przypadek, a ja go wyłapałem (wow!) nie pozostaje nic innego jak umieścić suplement do tej recenzji! Tymczasem Mariusz zgodził się opowiedzieć o tym fakcie, a także o kilku innych związanych ze swoją twórczością i fascynacjami (nie tylko muzycznymi). Początkowo Mariusz odpowiedział wprost jak to było z tym utworem, ale ponieważ zawsze ważny jest kontekst i opowiadana historia, nie mogliśmy stracić takiej szansy jak zgoda na wywiad. Polemika artysty z recenzentem! To nie zdarza się często, a jeśli się zdarza, przybiera zazwyczaj agresywne, antagonistyczne formy. A tu miła niespodzianka. Bardzo mądra, wyważona odpowiedź, który wyjaśnia na czym polega problem i opisuje przyczyny jego powstania.

Przeczytajcie, warto czytać mądrych ludzi i starać się zrozumieć ich punkt widzenia. O ile świat byłby ciekawszy, gdyby takich ludzi było więcej.

Duży szacunek dla Mariusza za taką właśnie odpowiedź, wciąż jestem pod wrażeniem. Nie każdego stać na dystans do swojej twórczości. Takich ludzi lubię! Tym samym CoB (Circle of Bards) zagościł na stałe w naszym Panteonie gwiazd. Przeczytacie więc o inspiracjach muzycznych i nie tylko, legendach, celtyckich melodiach i smokach.

Ryszard Lis: Mariusz, jesteś muzykiem, wokalistą, grafikiem, który z tych talentów jest u Ciebie dominujący? Który Cię najbardziej cieszy i sprawia największą przyjemność? A może są jeszcze zdolności o których nie wiemy, a które realizujesz gdzieś w zaciszu swojego domu/pracowni/warsztatu?

Mariusz Migałka: Tak się jakoś złożyło, że Ten u góry obdarzył mnie sporą ilością talentów. Brzmi to trochę nieskromnie, ale zganię się przyznając, że w moim przypadku jest trochę jak w tym powiedzeniu: „Gdy robisz wszystko, niczego nie robisz dobrze”. Starałem się rozkładać czas na wszystkie moje zainteresowania i pasje, by każdemu oddać się w równej mierze. Niestety, wymagałoby to posiadania kilku żyć. W którymś momencie musisz wybrać. Malarstwo, rysunek, muzyka, literatura, doktorat itd.

Grafiką i rysunkiem zajmuję się zawodowo. Zmusiło mnie do tego życie. Mówię „zmusiło”, ponieważ z wykształcenia jestem polonistą, powinienem pracować w szkole i przekazywać tę szlachetną wiedzę kolejnym pokoleniom (śmiech). Na szczęście los chciał inaczej. Skończyłem jako artysta zajmujący się grafiką użytkową, ale również artystyczną. Przez długi czas ta właśnie umiejętność dominowała w moim życiu z prostego powodu – jest moim głównym źródłem utrzymania.

Po podpisaniu kontraktu musiałem wrócić i z większą pasją oddać się grze na gitarze i śpiewaniu. Może nawet bardziej gitarze, która stała i kurzyła się w kącie. Ze śpiewem nie było aż takich trudności, ponieważ byłem pod tym względem ciągle aktywny grając z takimi zespołami, jak Tipsy Train, Acute Mind czy Mr.Hyde.

Gdybym miał jakoś podsumować swoją obecną sytuację, musiałbym stwierdzić, że jednakowo – grafika i muzyka – stanowią centrum mojego świata zainteresowań. Dodam, że muzyka łączy się niejako z inną bliską mi dziedziną – poezją. Pisanie tekstów bardzo przypomina tworzenie poezji, choć mojej wesołej twórczości nie chciałbym porównywać do tej najwyższej ze sztuk.

RL: Dlaczego tak bardzo lubisz legendy celtyckie? Dlaczego tak mało po śpiewasz polsku? Wszak dwa polskie utwory umieszczone na płycie "Tales" wyśmienicie prezentują się zarówno w warstwie lirycznej jak i muzycznej?

MM: Nie mam jakiejś wyraźnej zasady dotyczącej języka, w którym śpiewam. Kompozycje tworzące album „Tales” w jakiś naturalny sposób powstały w języku angielskim. Gdy przyszło do nagrywania nie chciałem już zmieniać warstwy słownej. Tym samym większość materiału pozostała w języku angielskim. Dwie kompozycje zaśpiewane po polsku są dość stare, sięgają czasów mojego zamiłowania poezją śpiewaną, czasów, kiedy więcej pisałem w ojczystym języku.

Mogę obiecać, że materiał na kolejną płytę będzie na pewno zdominowany przez utwory w języku polskim. Nie wstydzę się absolutnie naszej mowy – w końcu jestem polonistą – uważam, że jest to bardzo śpiewny język.

A co do legend – któż ich nie lubi? Wszyscy zaczynamy od bajek i na bajkach kończymy. W każdym człowieku drzemie to uwielbienie. Gdy jesteśmy dziećmi rodzice czytają nam baśnie. Na chwilę to umyka, zwłaszcza w młodości zdominowanej przez pracę, potrzeby stabilizacji. Na starość się do tego wraca. Moi ś.p. dziadkowie zaczytywali się na stare lata w bajkach Andersena. Legendy to świetny temat literacki, dodatkowo dający możliwość przekazywania pewnych nauk, morałów. Bywają też doskonałą analogią do naszych czasów, jednak są bardziej atrakcyjne.

Fascynuje mnie kultura Celtów, Wikingów, ale w równym stopniu Indian czy dawnych Słowian. Jednak to właśnie średniowiecze ma dla mnie największą wartość sentymentalną. Być może dlatego, że wychowywałem się w czasach, gdy na ekranach gościł serial „Robin Hood”, przy okazji zaczytując się w „Thorgalu”. Potem był „Władca Pierścieni” i wsiąkłem w tę tematykę całkowicie.

RL: Czy planujesz w przyszłości sięgnąć po polskie wierzenia, legendy, podania? W sumie na zdjęciach prezentujesz się jak czystej krwi potomek Piastów, a nie celtycki bard :)

MM: Naprawdę miło mi to słyszeć. Jakiś czas temu pojawiła się propozycja ze strony wytwórni, by stworzyć płytę opartą na naszych rodzimych podaniach, klechdach. Niewykluczone, że kiedyś taka płyta powstanie. Na pewno wymagałoby to solidnego przygotowania i przemyślenia. Ale biorę to pod uwagę.

RL: Tolkien czy Sapkowski, który z tych twórców jest Ci bliższy i dlaczego? A może masz innych ulubionych pisarzy fantasy, do których sięgasz i którymi się fascynujesz, opowiedz coś więcej na ten temat. Skąd u Ciebie te fascynacje światem smoków, rycerzy, czarowników...

MM: Trudny wybór. W moim przypadku najpierw był Rosiński, a jeszcze wcześniej Christa i jego niezwyciężeni woje z Mirmiłowa. Gdy byłem dzieckiem moją wyobraźnię rozwijały komiksy, które mama kupowała mi dość regularnie. Nie były to czasy, gdy ich wybór był ogromny, jednak to, co trafiało w moje ręce, zapoczątkowało całą tę fascynację.

Po Tolkiena sięgnąłem bardzo późno, bo dopiero po maturze. Ale przewrócił on mój światek do góry nogami. Wkrótce potem pochłonęły mnie losy Wiedźmina. Sięgałem też po cykl opowieści o Conanie, ale już z mniejszym zainteresowaniem.

Nie mogę odpowiedzieć na pytanie, który z wymienionych twórców jest mi najbliższy – wszyscy po kolei mnie kształtowali, każdy ma do zaoferowania coś innego, to jest najbardziej rozwijające. Dzięki temu sam czuję się artystą, może i ja kogoś kiedyś zainspiruję (śmiech).

RL: Czy gdybyś dostał zlecenie na napisanie muzyki do filmu fantasy to zrealizowałbyś taki projekt? Czy taki projekt ogranicza twórcę i kompozytora, czy daje mu większe pole do popisu?

MM: Myślę, że jest to ogromne wyzwanie. Z całą pewnością stworzenie muzyki do filmu czy gry fantasy byłoby wielką przygodą. Wymagałoby to ogromnego nakładu pracy i bardzo twórczego umysłu. Traktując to w kategoriach wyzwania jestem przekonany, że spróbowałbym swoich sił.

RL: Myślałeś kiedyś, żeby zrobić koncept album, zamkniętą całość opowiadającą słuchaczowi słowami i muzyką jakąś fantastyczną historię?

MM: W pewnym sensie już to zrobiłem. „Tales” to pod pewnym względem koncept album. Zabrakło czasu, by dopracować całość bardziej, ponieważ kontrakt płytowy był dla mnie sporym zaskoczeniem. Na ile się udało, na tyle „Opowieści” są zamkniętą całością. Płytę rozpoczyna powitanie i zaproszenie do Kręgu, do ogniska, gdzie przy dźwiękach instrumentów bardowie będą snuć różne historie. Wszystko zaczyna się po zapadnięciu zmierzchu, gdy wschodzi „szkarłatny księżyc”, a kończy o świcie. Opowiadamy przez całą noc historie o smokach, mężnych wikingach, dawnych bohaterach i ich chwalebnych czynach. Te legendy różnią się od siebie tematyką, poruszanymi problemami, a i w warstwie muzycznej mają rozmaite wcielenia. Jednak chciałem połączyć te różne piosenki wspólną otoczką. Myślę, że się udało.

Marzę o albumie, który zawierał będzie jedną, przemyślaną i dopracowaną pod każdym względem historię. Bardzo chcę stworzyć album koncepcyjny. Być może uda się to zrobić przy drugiej produkcji, jeśli nie – może przy następnej.

RL: Czy CoB jest pewnego rodzaju odskocznią dla "cięższych" dokonań?

MM: Nie traktuję tego jako odskoczni. Od wielu lat chciałem skompletować taki zespół, stworzyć taki projekt – mam na to świadków (śmiech). Prób było wiele. W 2006 roku nagrałem demo pod szyldem Dragonslayer, które było swego rodzaju połączeniem heavy metalu i muzyki akustycznej. Wtedy po raz pierwszy światło dzienne ujrzał utwór „My Magic Song”.

Tego typu kompozycji miałem sporo w zanadrzu, ponieważ wywodzę się z zespołów grających poezję śpiewaną. Mojej fascynacji muzyką rockową ciągle towarzyszyła gitara klasyczna, na której komponowałem swoje pioseneczki. Uzbierał się ich spory worek i wtedy uznałem, że czas to upamiętnić. Tak powstało demo „Circle of Bards” z 2008 roku.

W jakimś sensie mój debiut jest spełnieniem marzenia o takim zespole. Jak będzie dalej? Czas pokaże. Oddaję się temu z coraz większym zapałem, więc nie może być mowy o pobocznym projekcie.

RL: Jakiego nietypowego instrumentu użyliście podczas tworzenia/komponowania muzyki na płycie „Tales”?

MM: Instrumentarium było dość typowe. Wynika to po części z tego, że zależało mi na klasycznym, akustycznym brzmieniu CoB. Nie chciałem wprowadzać elementów elektronicznych, ambientów, brzmień syntezatorowych. W utworze „Fighting the Dragons” pojawia się na chwilę elektronika, ale dozowana jest bardzo delikatnie, by nie popsuć nastroju i nie odstawać od całości. Wszystko miało mieć ten naturalny, żywy charakter.

Mamy bowiem wiele ścieżek gitar klasycznych i akustycznych, bas, perkusjonalia, flet i wiele partii wokalnych, ale są też rozbudowane orkiestracje. Są dudy w „Our Own Land”, w utworze „Circle of Bards” pojawia się nawet róg alpejski.

Wybraliśmy konwencjonalne instrumentarium, wyszła chyba niekonwencjonalna płyta.

RL: Jak określisz rodzaj muzyki, którą tworzycie w CoB?

MM: I tu mamy nie lada problem. Ciężko bowiem jednoznacznie określić tę muzykę. Jest w niej zbyt wiele elementów różnych gatunków. Są elementy folku, muzyki celtyckiej, pieśni średniowiecznych minstreli, ale pojawia się także typowo rockowa dynamika i struktura. Niektóre zaśpiewy noszą znamiona doświadczeń z metalowych zespołów, w których grałem lub gram.

Nie potrafię jednym słowem określić naszej twórczości. Są to po prostu niezłe piosenki, nie mnie się zastanawiać nad tym, jak to nazwać. Najchętniej przylepiłbym do tego etykietę „akustyczny rock z elementami folku, celtyckiej i średniowiecznej tradycji wędrownych pieśniarzy-poetów” – ale czy to rzeczywiście odda charakter CoB? Nie jestem przekonany.

Czuję się bardem, mam coś do powiedzenia lub opowiedzenia – stąd Circle of Bards.

RL: Co najlepszego wyniosłeś ze współpracy z zespołami Mr. Hyde, Dragonslayer, Shamrock, Acute Mind? W przypadku Mr. Hyde można zapytać wręcz odwrotnie: Co nowego/świeżego wnosisz do ich kompozycji mając na uwadze Twoją twórczość w projekcie CoB?

MM: Każdy z wymienionych zespołów charakteryzował się zupełnie innym temperamentem, każdy dał mi inny rodzaj doświadczenia i emocji. To najpiękniejsze, co może dostać muzyczny poszukiwacz. Shamrock to w pewnym sensie pierwsze wcielenie CoB, zespół założony przez kilku przyjaciół z liceum zakochanych w poezji i gitarze klasycznej. Myślę, że wtedy zaczął się krystalizować styl CoB – Shamrock to praojciec Circle. Dragonslayer, jak już wspomniałem, był etapem przejściowym – w moim mniemaniu koniecznym do powstanie obecnego projektu. Flirt metalu z muzyką Celtów.

Mr.Hyde jest zespołem, który po CoB darzę największym chyba sentymentem – tu mogę dać upust szaleństwu zwanemu heavy metalem. Z tego zespołu wyniosłem najwięcej doświadczeń i do tego zespołu staram się przenosić emocje rodzące się w Circle of Bards. W pewnej chwili pojawiła się nawet koncepcja, by oba zespoły połączyć w jeden i stworzyć coś na miarę Blind Guardian. Na szczęście pomysł upadł i dobrze, bo nie byłoby to korzystne dla żadnego z nich. Dzięki temu mogę balansować na granicy – jak na granicy dnia i nocy, delikatności i adrenaliny. Czasem granica się na chwilę rozmywa i elementy obu stylów się mieszają.

Mój producent stwierdził nawet w pewnej chwili, że utwory Circle można zaaranżować na rockowy skład. I vice versa. Z bardami wykonujemy na żywo utwór „Hear My Call”, który napisałem z myślą o Mr.Hyde, świetnie sprawdzający się w akustycznym aranżu.

Bardzo ważną grupą jest dla mnie Acute Mind. Tutaj doświadczyłem nieco innego obcowania z muzyką i innego rodzaju pracy. Przede wszystkim byłem też w innej roli – byłem wokalistą, który wchodzi „na gotowe”. Wszystkie linie wokalne i teksty były już gotowe, miałem zastąpić Arka Piskorka, pełniącego przez jakiś czas rolę frontmana. Trzeba było się zmierzyć z czyimś dziełem, podjąć interpretacji. Miałem przy tym ogromną frajdę.

RL: Czy Circle of Bards planuje jakąś trasę koncertową po Polsce w najbliższym czasie czy będą się odbywać tylko pojedyncze występy?

MM: Electrum Production planuje trasę koncertową na jesień tego roku. Dokładny plan będziemy dopiero omawiać, zatem nie mogę w tej chwili zdradzić żadnych szczegółów. Poza tym na pewno będą się odbywać pojedyncze koncerty. Na najbliższy zapraszamy do Lublina, gdzie zagramy podczas Nocy Kultury 5/6 czerwca na Placu po Farze.

RL: Nie byłbym sobą gdybym nie zapytał jak to tak naprawdę było z tym podobieństwem do jednego z utworów Blackmore's Night? W mojej recenzji płyty "Tales" doszukałem się "pewnego dużego podobieństwa" do utworu formacji Ritchiego Blackmore'a z 1999 roku. Podobny tytuł, podobna melodia... Inspiracja, cover, czy zupełny przypadek, w którym dwóch niezależnych artystów oddalonych o tysiące kilometrów tworzy podobną muzykę?

MM: "Scarlet Moon" absolutnie nie jest zapożyczeniem z twórczości Blackmore's Night, a już na pewno nie jest owo „podobieństwo” zabiegiem świadomym. Gdy pisałem "Under a Scarlet Moon" kilka lat temu, oczywiście słyszałem o zespole Ritchiego Blackmore'a, jednak nie znałem repertuaru tej grupy. Zasłyszałem jedynie utwór "Way to Mandalay" na składance, którą kupiłem z magazynem "Teraz Rock". Zawsze byłem bardziej rockmanem, niż bardem. Nie interesowałem się aż tak bardzo grupami wykonującymi podobny repertuar, ale takie piosenki powstawały na boku, gdyż takie mam korzenie.

Gdy podpisałem kontrakt płytowy, będący dla mnie (jak wspomniałem) sporym zaskoczeniem, wraz z producentem zaczęliśmy poszukiwania muzycznych brzmień, które dałyby nam jakąś wskazówkę przy produkcji mojego albumu. W ten sposób zaopatrzyłem się w ciągu kilku dni w niemal całą dyskografię Blackmore’s Night, Clannad itp. Wielkie było moje zdziwienie, gdy znalazłem na półce płytę o nazwie "Under a Violet Moon".

Jest zupełnym przypadkiem ta zbieżność tytułów, podobnie jak linia melodyczna, która absolutnie nie jest plagiatem utworu Blackmore'a, ponieważ go zwyczajnie nigdy wcześniej nie słyszałem. Chciałem uniknąć skojarzeń tego typu, dlatego na potrzeby "Tales" zmieniłem tytuł mojej piosenki. Było za późno na zmiany melodyczne, zresztą nie czułem takiej potrzeby. To naprawdę dwie odmienne kompozycje.

Nie wydaje mi się również, bym jako artysta miał obowiązek informować słuchaczy o takich zapożyczeniach. W takich przypadkach tworzy się pewnego rodzaju gra, „puszczanie oka” do fanów. Jeśli ktoś jest wielbicielem tego typu muzyki i doszuka się pewnych podobieństw, to świadczy tylko o jego świetnym osłuchaniu. Na płytach wielu wykonawców znaleźć można podobne – przypadkowe lub zamierzone – odniesienia, inspiracje twórczością innych artystów.

Na szczęście są inne sposoby informowania słuchaczy o podobnych sprawach, anegdotach, zabawnych historiach, jak choćby nasza rozmowa.

RL: Dziękuję za wywiad i mam nadzieję, że w najbliższym czasie wielu słuchaczom spoza Lublina uda się zobaczyć i usłyszeć Was na żywo.

Ryszard Lis

26.05.2010

Wywiad ukazał się wcześniej na www.rockline.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz