czwartek, 12 sierpnia 2010

Franka de Mille - "Bridge the Roads" 2010



Niezwykle przejmująca muzyka zakorzeniona gdzieś w okolicach francuskich ballad, kojarząca się z latami dwudziestymi, wystąpieniami poetów, wspieranych akompaniamentami fortepianu, akordeonu i skrzypiec. 

Twórczość ta w sobie coś z piosenki aktorskiej, ale jednocześnie niesie nowoczesną nutę, która można znaleźć na przykład w kompozycjach takich jak "Come On", gdzie słuchać podobieństwo do muzyki Kate Melua, czy Chrisa Rea, czy nawet do starszych kompozycji Belgów z Vaya Con Dios. Czasami przywołująca skojarzenia z Dead Can Dance z płyty "The Serpent's Egg" (co dobrze słychać w utworze "So Long"). Może, dlatego, że jest w tej muzyce tajemniczość, pewnego rodzaju niedopowiedzenie, zagubiony rytm, a przede wszystkim głos Franki, który jest bardzo podobny do wokalnych dokonań Lisy Gerrard. Głos przejmujący, głęboki, smutny. Poszczególne utwory pomimo spokoju, jakie ze sobą niosą, są bardzo poruszające emocjonalnie. 

A wszystko dzięki delikatnym brzmieniom gitary akustycznej oraz gustownie wkomponowanym dźwiękom skrzypiec i wiolonczeli. Znajdziecie tu również wyraźne akcenty fortepianu ("Oh My") i akordeonu. Znajdziecie syntezatorowe dodatki, które nie dominują nad całością. Znalazło się również miejsce dla mandoliny, lutni arabskiej zwanej Oud ("So Long" oraz "Birds"), dźwięków bongo, fletu, ale również gitary basowej i instrumentów perkusyjnych, chociaż te ostatnie nie wybijają klasycznych rytmów (no może oprócz "Come On" i delikatnie w "Birds"), a służą jedynie do wypełniania muzycznego tła.

Początek jest bardziej komercyjny niż cała pozostała część zawarta na płycie, właśnie za sprawą rytmu perkusji i melodii gitary elektrycznej, która krąży nad głową słuchającego. Kompletnie czarodziejski jest utwór "Gare du Nord", który na płycie znajduje się w dwóch wersjach. Jedna to pełna, potężna aranżacja, w której wykorzystano przestrzeń i w której każdy dźwięk ma swoje miejsce i logiczne następstwo. Można by zaryzykować stwierdzenie, że pojawiają się tu nawet elementy psychodeliczne. Drugi w wersji unplugged, lżejszy, bardziej stonowany, ale niosący równie ciekawe melodie. Wersja standardowa (tak ją chyba można nazwać) to symfonia dźwięków gitar, wiolonczeli, akordeonu i skrzypiec, a także świetnie zaaranżowanego rytmu, który niczym tykający zegar wybija takt, gdzieś w przestrzeni. W drugiej części utworu następuje lekkie przyspieszenie, podczas którego ścigają się skrzypce z akordeonem, a gdzieś w tle lekko delikatnie basowo dźwięczy wiolonczela. A na koniec znów lekkie i swobodnie pływające w powietrzu dźwięki akordeonu i delikatne tony fortepianu, kończące to dzieło. Wersja unplugged jest delikatniejsza, mniej przestrzenna, można by powiedzieć, że nawet trochę płaska. Głównie opiera się na motywach gitary akustycznej.

Na swojej stronie www.frankademille.com, Franka (o dziwo również po polsku!) przedstawia krótkie opowieści związane z historią trzech utworów z tej płyty. Przenosimy się w świat historii z życia wziętych. Trochę smutnych, bardzo prawdziwych, a jednocześnie dogłębnie przejmujących. Połączenie tych treści z muzyką jeszcze bardziej potęguje odbiór.

Gare du Nord
"Napisałam tę piosenkę dla mojej siostry. Życiu udało się nas rozdzielić. Choroba ojca sprawiła, że poznałyśmy się na nowo. Moje wizyty u niej były smutne, ale wyjazdy jeszcze gorsze, nie do zniesienia z powodu rozmiaru siostrzanych łez. Ona płacze największymi łzami, jakie znane są ludzkości. Łzy są tak duże, że jej twarz prawie w nich tonęła. Ta rozłąka miała jedynie wymiar fizyczny. W głębi dusz pozostajemy połączone nie tylko wspólną historią, ale również nadziejami, że nasza przyszłość uwolni nas od naszej przeszłości. Z każdym przyjazdem i odjazdem falę emocji będą rozbijać się o perony Gare du Nord".

Birds
"Żal jest czymś, czego doświadczamy i być może z czymś się godzimy, ale z czego rzadko udaję nam się wyleczyć. Pocieszamy się wspomnieniami tych, których straciliśmy i w każdy możliwy sposób szukamy ukojenia. Opłakiwałam ojca przez ostatnie dwa lata jego życia. Bałam się jego śmierci. Gasł na moich oczach. Robiłam wszystko, co w mojej mocy by go chronić i poczułam się taka bezradna, gdy nadeszło to, co nieuniknione. Zmagałam się ze smutkiem do czasu, gdy po dwóch nieprzespanych nocach doświadczyłam czegoś, co w niektórych praktykach religijnych nazywa się "odejściem" duszy mojego ojca. Wyzwolenia człowieka, którego nazywałam Tatą".

So Long
"Zawleczona do świata cudzych intryg znalazłam się w sytuacji, w której poddano mnie nieprawdopodobnej presji ze strony dorosłych. Bycie nastolatkiem przypomina zmierzch. Stan pomiędzy dniem a nocą. Podobnie jak on tak i ów okres niedojrzałości zawieszony jest pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Jeszcze nie potrafimy radzić sobie z psychicznym i emocjonalnym znęcaniem się nad nami. To decydujący okres w życiu. Czas, który może uczynić Twoją przyszłość lepszą lub gorszą. W idealnym świecie bylibyśmy chronieni, wspierani i doglądani, ale jak wszyscy wiemy świat jest daleki od ideału i często bywa koszmarem.
Pewnego razu głęboko zanurzona w takim koszmarze usłyszałam w głowie piosenkę. Piosenkę, która szeptała: "So Long".

W utworze "You'll never Know", dzięki partii smyczków pojawia się trochę westernowy klimat, ewidentnie pobudza słuchacza skoczną melodią. Z kolei "Oh My" jest sentymentalny, powolny, delikatny z wyraźną dominacją wiolonczeli Doroty Gralewskiej (to kolejny polski akcent na tej płycie!). Totalne wyciszenie, taki można by rzec chill out.

"One Day I will bridge the Road
Wash all the clouds away
Lift all the shadows
And ride on"

 

To jednocześnie motto tej płyty, ale i zachęta do posłuchania utworu tytułowego "Bridge the Roads".

Moją uwagę szczególnie przykuły utwory: "Come On", "Gare du Nord" oraz "So Long", poprzez niepowtarzalny klimat, oryginalność i świetne kompozycje. Te utwory mają to coś, co magnetyzuje słuchacza. Nie ujmuję nic pozostałym dziełom z tej płyty, ale właśnie dlatego, że w pierwszej kolejności te trzy piosenki wpadły mi w ucho cała płyta nabrała dla mnie innego znaczenia. Płyta "Bridge the Roads" pokazuje, że wciąż jest miejsce na utwory ambitne, delikatne i ciekawe, w których ważna jest harmonia, styl i nietuzinkowe aranżacje. Jest na tej płycie ciepło, spokój i nostalgia. W poszczególnych utworach słychać niebanalny pomysł i artystyczną duszę twórców. Jeśli chcecie sami poczuć magię utworów Franki de Mille oraz posłuchać kilku kompozycji z tej płyty koniecznie zaglądnijcie na www.myspace.com/frankademille

Lista utworów:
01. Come On
02. Fallen (live)
03. Solo
04. Gare du Nord
05. Birds
06. You'll Never Know
07. So Long
08. On My
09. Bridge The Roads (live)
10.Gare du Nord (Unplugged)
 
Moja ocena 5/5
Recenzja ukazała się również na rock.megastacja.net

2 komentarze:

  1. Cześć. Tym wpisem sprawiłeś mi wielką niespodziankę.:-)Pięknie.
    Moja ocena 5/5 a to dopiero debiut ( nie mój oczywiście ). Dzięki za uprzyjemnienie czwartkowego wieczoru. Pozdrawiam i życzę Ci wszystkiego najlepszego.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za recenzję - kolejny krok w popularyzacji twórczości Franki De Mille.
    Pozdrawiam
    "sonitus" :-)

    OdpowiedzUsuń