piątek, 13 sierpnia 2010

4Szmery rulez! Lizard King, Kraków 5.08.2010

Jeśli jeszcze nie widzieliście Bona Scotta śpiewającego w czapce Briana Johnsona, albo nie słyszeliście jak brzmią najnowsze kawałki AC/DC śpiewane właśnie głosem Bona Scotta to koniecznie musicie znaleźć się na koncercie zespołu 4Szmery. Znany w środowisku rockowym, bocheński kwintet po raz kolejny udowodnił, że repertuar australijskich pionierów ciężkiego grania, nie tylko znają na wylot, ale potrafią do tego dołożyć własne interpretacje, improwizacje i urozmaicenia.




W tym roku zaliczyłem kilka przejmujących akcentów muzycznych, z których najważniejsze można policzyć na palcach jednej ręki. Jedną z nich była wyśmienicie nagrana i powodującej ciarki na całym mym ciele płycie "Live", zespołu 4Szmery. Było też inne wielkie doznanie, jakie przynieść mogą tylko ONI: czyli AC/DC. Wieczna ekstaza dopadła mnie z pierwszym taktem "Rock'n'Roll Train", nie gdzie indziej, ale w sektorze Golden Circle, gdzie dane mi było oglądać mistrzów z bliskiej bliskości. Natomiast ostatnim godnych zapamiętania wydarzeniem był koncert 4Szmery, jaki odbył się w krakowskim klubie Lizard King. I dzięki temu niezaprzeczalnie, kilkukrotnie i nieprzypadkowo na czele listy w moich prywatnych zestawieniach pojawiają się właśnie AC/DC oraz 4Szmery

Jeśli ktoś nie lubi pierwszych, nie polubi drugich! Jak to zaanonsował na koncercie Sierściu - wokalista zespołu, prowadząc w przerwach między utworami niewybredną konferansjerkę - "Dla tych, którzy nas widzą i słyszą pierwszy raz informacja: My nie gramy swoich kawałków, to wszystko jest AC/DC". Na twarzy pojawił mu się wówczas ironiczny grymas, a na publiczność zerknął przez ramię stojąc obrócony do nas plecami, eksponując, wyginając i wdzięcząc swoje ciało. Co najmniej jak Bon Scott w latach 70-tych. Przyciągał w ten sposób do siebie płeć piękną, swoją aurą, magnetyzował osobowością, mamił ponętnym lekko zamglonym wzrokiem i czarował tym specyficznym przyklejonym do twarzy uśmieszkiem. Mogę Was zapewnić, że Sierściu też tak ma!
Patrząc na to, co wyczyniał na scenie wokalista 4Szmery można by powiedzieć, że brał lekcje u samego mistrza. Może Sierściu piękny nie jest, za to ma kilka niebanalnych wcieleń. Trywializując jednak swój wygląd i zdając sobie sprawę z nieprzeciętnej osobowości wyrusza w rejony, w których nikt mu nie dorówna. Wspina się na wyżyny wokalne uformowane przez pierwszego wokalistę AC/DC. Niestety Bona już wśród nas nie ma, a tylko on mógłby stanąć z Sierściem w konkury!

Z pewnością jest on ewenementem na skalę światową. Nie dość, że śpiewa dokładnie tak samo jak Bon, nie dość, że jest prawie tak samo wytatuowany, nie dość, że robi takie same miny, grymasy i porusza się jak wierna kopia swojego idola, to jeszcze do tego jest niczym kameleon, Fantomas i Święty w jednej osobie, co rusz przechodzi wizualne metamorfozy. Każde z jego wcieleń jest na tyle oryginalne, że właściwie tylko on skupia na sobie uwagę publiczności. To założył sobie prezerwatywę na głowę i na dmuchał wyglądając jak kosmita, to podnosił resztki swoich długich włosów do góry, to znów zakładał lub ściągał nakrycia głowy jawiąc się, jako Brian Johnson z głosem Bona Scotta to znów wyginał się jak Bon Scott śpiewający najnowsze kawałki Briana.
Podczas przerwy paradował z kolei w grubych czarnych okularach wyglądając niemal jak sam Zbyszek Hołdys. Jeśli dorzucimy do tego cięty język i swobodę wypowiedzi, naoliwioną odpowiednia ilością zimnego Lecha, otrzymamy mistrza suspensu, który przenosił nas w świat polityki i reklamy ("Zimny Lech to nie grzech"), relacji sportowych ("Wisła dzisiaj dała d..., gdybyśmy tak my grali to byście nas pomidorami obrzucili!") aż po stosunki (uwaga!) międzynarodowe ("Ladies and gentelmans everybody clap your hands"), gasząc przy okazji jakiegoś nadgorliwca tańczącego pod sceną: "Trzeba się jakoś kulturalnie zwracać do turystów, a co k... po rusku miałem do nich zagadać?" lub zapewniając innego (tu odezwał się Rysiek Piekarczyk, skąd inąd znany, jako brat Marka Piekarczyka), że wcale nie jest łysy tylko ma więcej włosów z tyłu i po bokach, albo wręcz kokietując znajome i nie znajome fanki, których wianuszek otaczał go przed koncertem, podczas przerwy i po zakończeniu show. Właściwie powinienem nazwać ten tekst "Sierściu rulez", ale wtedy ująłbym niebotyczny wkład pozostałych członków załogi w muzyczną całość stworzoną tego wieczoru. 

Jak się okazało nie bez znaczenia dla załogantów i publiczności była precyzja wybijania rytmu wykonywana przez Andrzeja z gracją mechanicznego metronomu (czego ewidentnie zazdrościł mu Sierściu, zwłaszcza w sferze stosunków damsko-męskich). Splendoru całości dodawał rytm gitary basowej dzierżonej przez Gabiego, który wyglądał i poruszał się niczym Cliff Williams. Gabi razem z Darkiem, który również ustawiony był w cieniu (tyle, że po prawej), prezentowali świetny tandem, zarówno muzyczny jak i koleżeński. Jarek schowany w cieniu po lewej stronie sceny, ze swym brązowym Gibsonem, ujawnia się tylko podczas refrenów. Od czasu do czasu pojawia się też, by wystrzelić jakąś ognistą i błyskawiczną solówkę.
Trzeba przyznać, że 4Szmery grają naprawdę żywiołowo, z entuzjazmem a do tego świetnie się przy tym bawią. Co najmniej 25 lat ubyło mi podczas tego koncertu. Niektórzy z uczestników zapewne po takim ujęciu znaleźliby się w fazie embrionalnej, innych w ogóle by nie było, ale i tak zostałaby spora część publiczności, która dorównując wiekiem zespołowi równie entuzjastycznie się bawiła, klaszcząc, tańcząc i skandując na zmianę: Ej-si!, Di-si! i Czte-ry!, Szme-ry!

Podczas wymuszonej przez klub przerwy (Sic! Co to za dziwny zwyczaj?) do naszego stolika dotarł Darek, gitarzysta zespołu. Uraczył nas opowieściami o powiązaniach personalnych, jakie miały miejsce w kilkunastoletniej historii zespołu, o jamach z Dżemem, o współpracy z Pawłem Mąciwodą znanym z tego, że gra na basie w znamienitym zespole SCORPIONS (choć jak wiemy pewnie długo już nie pogra, bo Skorpiony zapowiedziały koniec kariery), o koligacjach i konszachtach z TSA, wymienianych muzykach, poszczególnych składach, historiach koncertów i szerokich znajomościach. Oj, rzec trzeba w języku naszych południowych sąsiadów: "To se newrati!". Dowiedzieliśmy się również, że materiał, jaki 4Szmery nagrali w radiowej Trójce jest już przygotowywany do dalszej obróbki. Czekamy, zatem niecierpliwie na wydanie kolejnego krążka koncertowego!
A co zagrali? Wszystko to, czego oczekiwali zwolennicy starej wersji AC/DC, poczynając od "Rock'n'Roll Damnation", poprzez "Shot Down In Flames", "If You Want Blood", "Sin City", "Jailbreak", "Dirty Deeds..." a skończywszy na ekspresyjnym wykonaniu "Let There Be Rock", które poleciało na bis. Wprowadzając melancholijne nastroje podczas "Ride On" i "Night Prowler" - tu wokalnie Sierściu przeszedł sam siebie! Improwizując podczas "High Volatge". Współgrając z publiką wykrzykującą słynne na całym świecie Oj, Oj, Oj podczas "T.N.T" i zapewniając wszystkich, że Lizard King nie jest takim złym miejscem, przed "Hell Ain't A Bad Place To Be". Wplatając zgrabnie w całość nowości z ostatniej płyty, czyli "Rock'n'Roll Train" oraz "War Machine" i nie pozostając obojętnym na standardy pokroju "Stiff Upper Lips", "Shoot to Thrill" czy wykonując niczym hymny narodowe "Highway To Hell", a także "Whole Lotta Rosie"

Koncert trwał do północy, a panowie-Szmery wcale nie mieli ochoty kończyć, tak jak nie kończy się szybko ekstatycznego spotkania z napaloną blondynką, której w oczach widać hasło: "JESZCZE!". Dochodzili, więc do końca jeszcze długo, nawet kilka razy, serwując raz po razie kolejne muzyczne uniesienia sygnowane szyldem AC/DC. Kiedy wreszcie zeszli, napalona blondynka miała już miękkie nogi, mgiełkę na oczach i być może chciałaby jeszcze, ale w końcu trzeba sobie powiedzieć dość.

Podsumowując krótko i rzeczowo: publiczność dopisała, w klubie zgromadziło się ponad 200 osób, liniowe nagłośnienie rewelacyjne (dzięki Darek za objaśnienia!), dźwięk selektywny, wybitnie donośny i głośny docierał nawet do miejsc skrytych i oddalonych, akustyka Lizard King sprzyja tego rodzaju popisom muzycznym. Żywiołowość i ekspresja wykonania na najwyższym poziomie, a dobór repertuaru powinien zadowolić zarówno fanów starych brzmień jak i wielbicieli nowych kompozycji wspominanego tu już nie raz zespołu AC/DC. I co z tego, że 4Szmery nie grają nic innego ponad to, co grają, kiedy właśnie to, co grają wprawia słuchaczy w ekstazę a o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Serdeczne podziękowania dla Darka, za zaproszenie oraz dla całego zespołu za rewelacyjnie spędzony czas podczas tego koncertu! That's the Way I Wanna Rock 'n' Roll!!! - jak śpiewa AC/DC.






Darek i Rychu
Setlista:
Rock'n'Roll Damnation
Shot Down in Flames
If You Want Blood
Hell Ain't A Bad Place to Be
Down Payment Blues
Sin City
Ride On
Jailbreak
Cold Hearted Man
Touch Too Much

2 set po przerwie:
Rock'n'Roll Train
War Machine
High Voltage
Nigh Prowler
Problem Child
Rock'n'Roll Singer
Shoot To Thrill
You Shook Me All Night Long
TNT
Dirty Deeds Done Dirt Cheap
Whole Lotta Rosie
Highway To Hell
Bisy:
Stiff Upper Lips
Let There Be Rock

1 komentarz:

  1. ja ci powiem że byłem już na 3 koncertach 4SZMERY,i jak zawsze SUPER! ale tylko na zlotach motocyklowych ;)

    OdpowiedzUsuń