„Endgame” czyli koniec („miętkiej”) gry! Do akcji wkracza niekontrolowana MOC, a to już nie przelewki. Od pierwszego taktu szykuje się niezła kanonada. Zespół znany, jako jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy wciąż trzyma najwyższy poziom, zdobywa kolejne rzesze fanów oraz wspina się na szczyty popularności. Nie jest to rodzaj komercyjnej popularności, jak choćby w przypadku Metallicy, czy nominacja do Grammy w kategorii "Best Performance Metal" jaką otrzymał Slayer. Taka POP-ularność im nie grozi, a mimo to wciąż potrafią zapełnić największe stadiony. Jednym słowem Wielka Czwórka Thrash Metalu żyje, ma się dobrze, a najlepszą wiadomością dla nas w Polsce jest to, że wszyscy razem pojawią się na Sonisphere Festival na warszawskim Bemowie. Nie o festiwalu to jednak tekst, nie o Wielkiej Czwórce, ale o jednym z zespołów, który wciąż gna do przodu i wydaje się niepokonany mimo przeciwieństw losu. Niepokonany Megadeth dowodzony przez MegaDave’a! O wadze tego powrotu nich świadczy fakt, że Megadeth równocześnie gra w trzech wielkich trasach z największymi wyjadaczami: "RUST IN PEACE 20TH ANNIVERSARY TOUR" wspólnie z Testament i Exodus, „THE AMERICAN CARNAGE TOUR” wraz z Slayer'em i Testamentem oraz „SONISPHERE FESTIVAL” stanowiąc trzon Wielkiej Czwórki.
Tytuł płyty nawiązuje do dokumentu wydanego przez George’a Bush’a nazwanego właśnie „Endgame”, a dotyczącego ustawy ograniczającej prawa obywatelskie osób podejrzanych o terroryzm. Dwunasty studyjny album Megadeski jest niezwykle żywiołowy, szybki i ekspresyjny. I chociaż być może nie jest tak melodyjny jak „Youthanasia” czy „Countdown To Extinction”, nie ma wątpliwości, że jest wciąż mega-thrashowy i nadal można rozpoznać, że to klasyczny Megadeth. Mimo zmian w składzie, mimo mega-odlotów Dave’a, mimo kilku „zawieszeń” działalności, wciąż słychać, kto w tej kapeli wiedzie prym, kto komponuje, kto dowodzi i kto trzyma ster władzy. To jego kompozycje, to jego specyficzny marudny i jednocześnie histeryczny głos, jego wibrujące, szybsze od światła solówki i specyficznie brzmiąca gitara rytmiczna są tymi znakami rozpoznawczymi znanymi fanom metalu na całym świecie.
Tej kapeli nie sposób pomylić z żadną inną. Metallica miała swój styl oparty na rytmicznych riffach i połamanym rytmie perkusji, Slayer jest ultra szybki, a solówki Hannemana i Kinga wbijają się w mózg niczym szpikulce, Anthrax to thrashowy czołg dowodzony przez Iana Scotta, a Megadeth to potężna dawka energii, która zmiata z ziemi i wgniata w najbliższą ścianę. Nie ważcie się słuchać tej płyty po cichu, to zbrodnia, potwarz i profanacja. Pomimo wieku średniego, wywalenia z szeregów Metallicy, problemów z substancjami wywołującymi mega-odloty, Dave Mustaine się nie poddaje.
Osobiście widziałem ich występ w chicagowskiej hali All State Arena w 2007 roku. Grali, jako suport Heaven’N’Hell. Wierzcie mi, że całością występu Megadeth dowodził Dave. Był w każdym miejscu sceny i dominował nad wszystkimi. Zespół był jakby w cieniu. To się nazywa charyzma. I mimo tego, że grali na pół gwizdka (jak to z suportami bywa) czuć było nieokiełznana energię i potężną moc.
Wydany w 2009 roku album „Endgame” to dzieło, którego Dave nie musi się wstydzić. Jest mega-szybkie, mega-głośne, mega-genialne. Płyta zaczyna się potężną dawką hałasu w "Dialectic Chaos" i nie zwalnia niemal do samego końca. Nawet początkowo wolny kawałek „The Hardest Part of Letting Go...Sealed With a Kiss” oparty na prozie Edgara Alana Poe, po chwili zmienia się w szaleńcza gitarową gonitwę przypominającą galop spłoszonych mustangów na prerii, chociaż pod koniec lirycznie zwalniają. Zaraz jednak dostajemy ostry i niespodziewany strzał w środek czoła, czyli „Head Crusher”. W „How The Story End” i „This Day We Fight” widzimy oczami wyobraźni starożytnych wojowników. “The Right To Go Insane” rozpoczyna mocny basowy wstęp, a potem motywem przewodnim stają się zduszone akordy gitary prowadzącej. Nie jest to wprawdzie znany wszystkim motyw z utworu „Holy Wars” z płyty „Rust In Peace”, ale i tak jest nieźle! Na całej płycie roi się słynnych gitarowych popisów Dave’a, wspieranych wymuszonym głosem z grymasem nienawiści na twarzy. Od razu przed oczami pojawiają się rude kręcone włosy frontmana i czarna frotka na przedramieniu. Jak już wspomniałem daleko na tej płycie do melodyjności, ale na pewno ma zadziorność znaną z „Rust In Peace”, a to już coś znaczy!
Tym razem na okładce nie pojawiła się maskotka zespołu - Vic Rattlehead. Wydźwięk płyty momentami jest antybushowski, polityczny, ekonomiczny, ale mamy też utwór „1,320” zaczynający się od ryku silnika jakiegoś podrasowanego Hot Roda i wizję samochodowego pościgu lub wyścigu, kiedy to przed oczami słuchającego pojawiają się szybko zmieniające się scenerie (niczym widok przez przednią szybę mknącego samochodu). Dodatkowo można mieć też wrażenie przyspieszonego filmu. Za to w „Bodies” dzięki specyficznej linii basu dostajemy coś na kształt melodii prowadzącej z „Symphony Of Destruction”. „Endgame” rozpoczyna się przemówieniami politycznymi, po czym słyszymy już tylko mocne megadeth’owe riffy.
Wiemy już, że do składu powrócił David Ellefson (o czym można się przekonać wchodząc na oficjalną stronę zespołu www.megadeth.com), czyli pierwszy basista zespołu. Po animozjach, jakie miały miejsce w roku 2004. Ellefson i Mustaine pogodzeni zaczynają nową przygodę. Oby „Endgame” był początkiem kolejnej glorii zespołu a kolejne dokonania były tylko lepsze.
MegaDave, Megapower, Megaodlot, jednym słowem: Megadeth!!!
Lista utworów na płycie:
01. "Dialectic Chaos" 2:25
02. "This Day We Fight!" 3:27
03. "44 Minutes" 4:37
04. "1,320'" 3:51
05. "Bite the Hand" 4:01
06. "Bodies" 3:34
07. "Endgame" 5:57
08. "The Hardest Part of Letting Go...Sealed With a Kiss" 4:42
09. "Head Crusher" 3:26
10. "How the Story Ends" 4:29
11. "The Right to Go Insane" 4:18
Muzycy biorący udział w realizacji płyty:
Dave Mustaine – gitara prowadząca/wokal
Chris Broderick – gitara/wokal
James LoMenzo – gitara basowa
Shawn Drover – perkusja
Recenzja ukazała się wcześniej na serwisie RockLine
Moja ocena: 4,5/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz