piątek, 19 marca 2010

Koncert DIANOYA - Kraków 12.03.2010

Intelektualny mocny rock i najmniejszy koncert świata!

Wpadłem na koncert o 19.40 w przekonaniu, że jestem już spóźniony (na stronie internetowej Klubu Kwadrat był anons: start 19.30). Tymczasem oczom moim ukazała się totalna pustka! Pusta sala, żadnych fanów, czy nawet zagubionych słuchaczy. Czyżbym pomylił miejsca? Posłuchałem przez chwilę jak do koncertu przygotowuje się support, czyli The October Leaves i stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość, że coś tu nie gra. Znaczy w sumie gra, bo grało właśnie TOL. Rzut oka na czarny plakat reklamujący trasę Dianoya i doznałem olśnienia - plakat obwieszczał, że rozpoczęcie koncertu miało nastąpić o 20.30. Postanowiłem pojawić się ponownie, tym razem o czasie, dając szansę zagubionej krakowskiej publiczności na przybycie. Niestety o „godzinie 0” wiało równie wielką pustką jak wcześniej, co nie przeszkodziło jednak w punktualnym rozpoczęciu koncertu.

The October LeavesPosłuchałem więc kolegów Październikowych Liści, z zaskoczeniem stwierdzając, że reprezentują muzykę bardzo zbliżoną do The Beatles, zaaranżowaną w trochę bardziej nowoczesny sposób. Pobrzmiewały w ich muzyce również nuty Oasis, a sam wokalista, (jeśli się nie mylę to nazywa się Kamil Bartkowiak) po koncercie uświadomił mnie, że duży wpływ na ich twórczość miały przede wszystkim Czerwone Gitary, a ja trafnie zinterpretowałem zagraniczne wpływy. No cóż, na The Beatles wzorowali się w końcu najlepsi, więc nie ma się czego wstydzić. W końcu to prekursorzy rocka. Liście zagrały żwawo i melodyjnie, dźwięki gitar przypominały znane standardy rockowe, a kolega wokalista z kolegą gitarzystą kilkukrotnie wykonali wspólne chórki niczym Paul Mcartney i John Lennon za swych najlepszych czasów. Zestaw koncertowy do pustego parkietu wykonali w około 20 minut, po czym dziękując zeszli ze sceny ustępując miejsca zespołowi Dianoya.

DianoyaCiężko opisać, jaki jest odbiór muzyki skoro nikt na nią nie reaguje, ponieważ nikogo nie ma. „Witajcie w Krakowie! To najmniejszy koncert, jaki przyszło nam zagrać na tej trasie”. Tak skwitował praktycznie zerową frekwencję w krakowskim klubie Kwadrat wokalista i klawiszowiec zespołu Dianoya - Filip Zieliński. Jeśli nie liczyć obsługi, dwóch barmanów i kilkunastu osób kryjących się gdzieś po kątach i w zakamarkach klubu, nie było na tym koncercie prawie nikogo. Totalnie pusty parkiet. Słowo daję, że poczułem się jakbym był w Pompejach na koncercie Pink Floyd, podczas którego muzycy zagrali bez publiczności. Filip zwany też Lopezem nawet przypominał momentami Rogera Watersa z wyglądu, a także z zachowania, a sama muzyka była miejscami bardzo mocno psychodeliczna. Chociaż różnica była zauważalna. Floydzi nie grali w Pompejach tak głośno, mocno i żywiołowo. Panowie z Dianoya postawili na profesjonalizm i zgrali tak jak gdyby sala była wypełniona po brzegi publicznością. Zapewne wewnętrznie targały nimi sprzeczne uczucia. Jednak nie dali tego po sobie poznać. To się nazywa prawdziwy profesjonalizm.

DianoyaMuzyka Dianoya to subtelna mieszanka psychodelicznych dźwięków wydobywanych z instrumentów klawiszowych, z gitar, a nawet z perkusji oraz ciężkich riffów spod znaku thrash metalu i metalu. Momentami pojawiają się też lżejsze, melodyjne klimaty, bardziej progresywne, które wprowadzają słuchacza w spokojniejszy stan. Wirtuozeria obu gitarzystów jest godna podziwu, a efekty dźwiękowe zaskakujące. Całość materiału z debiutanckiej płyty „Obscurity Divine” jest energiczna i energetyczna, lecz niepozbawiona miłych dla ucha melodii.

DianoyaSzczegółami muzycznymi zajmiemy się w recenzji płyty „Obscurity Divine”. Podkreślę tylko, iż najbardziej wbił mi się w pamięć ostatni utwór. Niestety nie wiem czy to dzieło autorskie zespołu, czy jakiś cover. Niezwykle ekspresyjny, podkreślony potężnym wokalem. Udowodnił, że Dianoya ma coś do powiedzenia w rockowym światku. Filip zwrócił się do „nieistniejącej” publiczności ze stwierdzeniem, że dla tego, kto zgadnie, jaki utwór zagrają na koniec czeka piwo w barze. Postawiłbym dolary przeciw orzechom i dałbym sobie głowę uciąć, że zabrzmiały mi echa Faith No More, a Mike Patton stanął jak żywy przed oczami. Potężny wzmocniony pogłosem śpiew Filipa zrobił na mnie oszałamiające wrażenie. Dodatkowo w środku pozwolili sobie na małą impresję muzyczną wstawiając najbardziej znany riff świata, czyli początek „Smoke On The Water” Deep Purple.

DianoyaZagrali, podziękowali i zeszli. Nie było groupies, nie było kolejki fanów czekających na autograf, a szkoda, bo każdy, kto się pojawił dostawał elegancko wydany singiel, a co bardziej zasłużeni (nie chwaląc się, mnie przypadł ten zaszczyt) dostali nawet debiutancką płytę i smycz z zawieszką reklamującą album „Obscurity Divine”. Udało mi się dostać do kanciapy i trochę wyluzować wkurzonych muzyków. Na zdjęciu, jak widać, już wszyscy się uśmiechają. Cóż ma się ten dar!

Czasami tak bywa. Rzeczywistość potrafi bez ostrzeżenia walnąć prosto w ryja i nie ma przed tym ucieczki. Niejeden sławny dziś zespół grał do kotleta, do pustej sali, nie tej publiczności, do której chciał, nie jeden wyleciał z hukiem bez gaży za koncert. A dziś wielu z nich ma po kilka milionów na koncie, po kilka wyroków w zawieszeniu i niejedno na sumieniu. Tak, więc panowie Dianoya: jeszcze wszystko przed Wami, a Wasza muzyka porwie jeszcze nie jedno serce, a groupies zawsze się znajdą, prędzej czy później.

DIANOYA:
Janek Niedzielski - gitara,
Filip Zieliński - wokal, instrumenty klawiszowe
Maciej Papalski - gitara
Adam Pierzchała - bas
Łukasz Chmieliński - perkusja

Więcej zdjęć z koncertu Dianoya w Krakowie możecie obejrzeć w Galerii RockLine, gdzie recenzja była publikowana wcześniej

Zdjęcia i relacja: Ryszard Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz