czwartek, 1 października 2009

Recenzja książki Deep Purple, Tomasz Szmajter, Roland Bury


1-ego maja 2009 roku zostałem posiadaczem kolejnej muzycznej biografii. Stało się to podczas „Thanks Jimi Festival ‘09”, czyli bicia rekordu w graniu na gitarach „Hey Joe” oraz „Smoke on the Water” na rynku wrocławskim. Drogą kupna nabyłem jeden z egzemplarzy książki bezpośrednio od samych autorów mających stoisko rozłożone na rynku. Egzemplarz został wzbogacony o dedykację dla mojej żony i dla mnie, a Panowie Autorzy zapozowali i dali się uwiecznić na zdjęciu.


Image

Autor recenzji z autorami książki (i z zakupioną książką w ręce) na wrocławskim rynku. 1.05.2009.

Od lewej: Roland Bury, Ryszard Lis, Tomasz Szmajter

Tym większy mam sentyment do tego dzieła, ponieważ pojawiło się w mych rękach w historycznym momencie bicia rekordu Guinnessa, (w którym wziął udział również Steve Morse), ale też przed koncertem Deep Purple na Polach Marsowych. To trzeci koncert Purplaków, jaki miałem okazję oglądać. Poprzednie dwa (Zabrze-31.10.1993 i Katowicki Spodek-24.02.2006) są szczegółowo opisane w książce. Jako ciekawostkę dodam, iż bilet na ten pierwszy koncert kosztował mnie 240 000,00 zł polskich przed denominacją! Warto było. Był to ostatni koncert składu bodaj najbardziej znanego: Lord/Gillan/Paice/Blackmore/Glover.Biografię Deep Purple przeczytałem, a właściwie to pochłonąłem prawie jednym tchem. I choć tego tchu musiałem mieć sporo, bo do pokonania było ponad 479 stron tekstów o historii, zmieniających się składach (tu ujętych, jako Mark I do Mark …. sam już nie wiem czy ostatni skład to Mark XVI, czy XXIII?), dyskografii oficjalnej, bootlegowej, chronologii koncertów i niezliczonej ilości zdjęć (74 strony wliczając w to wszystkie 4 okładki). Swoją drogą bardzo pomocne przy czytaniu byłoby spisanie drzewa genealogicznego Purpury. Rozrysowane drzewo (wzorem tych z wkładek „Kolekcja TerazRock”) mogłoby mieć jednak zbyt imponujące rozmiary, więc wystarczyłoby wymienić wszystkich grających i śpiewających członków w poszczególnych składach i pogrupować ich latami. A przewinęło się ludzi znanych i mniej znanych przez ponad 40 lat historii zespołu całkiem sporo. I tylko jeden muzyk łączył wszystkie składy i był w każdym z nich –założyciel i perkusista - Ian Paice! Niezaprzeczalnie wielka ilość faktów, dat, zdarzeń, osób, opisów utworów, interpretacji, porównań wersji albumów, relacji koncertowych, anegdot, wywiadów, wspomnień, ale i zdjęć, jakie zostały zawarte w tej jednej książce powoduje, że dla panów Rolanda Burego i Tomasza Szmajtera należy się RESPECT.

Autorzy pokusili się (to już kolejne trzecie wydanie tej biografii) o uzupełnienie kolejnych faktów z bieżącej działalności zespołu, docierając w swych opisach do początków roku 2009. Znalazło się tu wiele informacji, które nie trafiły do pierwszej wersji książki sprzed kilku lat. Nowa edycja to także nowe, niepublikowane wcześniej fotografie, a wszystko to w większym formacie i zmienionej szacie graficznej (przydałaby się wersja w twardej oprawie, bo przy takiej objętości tej swoistej biblii o Deep Purple wersja miękka, klejona może się po pewnym czasie i intensywnym użytkowaniu po prostu rozlecieć). Ostatnie karty historii pokazują zespół już ustabilizowany i mniej zaskakujący zmianami niż kiedyś, ale wciąż niosący potężną dawkę emocji i muzyki swoim fanom. Deep Purple nadal udowadnia, że w muzyce jeszcze wiele można zdziałać. I chociaż były wzloty i upadki, rozstania, zawieszenia działalności i spektakularne powroty na scenę, totalne zmiany składów, granie w innych kapelach, nikt nie odmówi Purplom (w każdym składzie) wkładu w powstanie, rozwój i ewangelizację muzyki rockowej!

Image Image

Okładki biografii Deep Purple. Wydanie poprzednie i aktualne.

Każdy z obecnych i byłych członków zespołu przywołany jest z niemal takim samym pietyzmem i dokładnością, zarówno w kwestiach wkładu w rozwój lub zmianę wizerunku i stylów muzycznych, jak i w to, co robił przed pojawieniem się w Głębokiej Purpurze i po okresie aktywności (czasami długiej a czasami epizodycznej). Oczywiście najwięcej miejsca poświęcono protoplastom, czyli Ritchiemu i Ianowi Paice’owi, czy też Jonowi Lordowi, ale to się samo przez się rozumie. W końcu to oni są (lub byli) najbardziej zjawiskowymi i solidnymi i rozpoznawalnymi ikonami oraz fundamentami muzycznymi Deep Purple. Uchwycenie chronologii zdarzeń i wynikających z nich niuansów zasługuje na literackiego Nobla w dziedzinie muzyki rockowej!

Dzisiejsze współcześnie brzmiące utwory z albumów Bananas czy The Rapture of the Deep to w porównaniu z latami sześćdziesiątymi to diametralna zmiana stylu (przykład „Hallelujah” nagrane w wersji mono). Czytając kolejne rozdziały dowiadujemy się jednak, co miało wpływ na te zmiany i chociaż sprawiają one wrażenie zmiany niemalże totalnej, to jednak Purplom udało się przez te wszystkie lata utrzymać wyróżniający się styl rozpoznawany na każdym zakątku naszego globu. Zasługa to zapewne uporu Jona Lorda, niepowtarzalnego stylu Ritchiego, czy pulsującej sekcji rytmicznej Paice/Glover. Styl organów Hammonda nawet bez udziału Jona Lorda odciska piętno na niejednym zespole, a przyprawiający o dreszcze i gęsią skórkę odlotowe wokalizy Iana Gillana (żeby nie szukać daleko wystarczy sięgnąć po „Child in Time”) niejednego wokalistę dziś przyprawią o tremę i kompleksy. Zresztą chyba samego Gillana też chyba przyprawiają o zawał, czego żywym przykładem jest nie grany od lat „Child in Time”. To znaczy postawić sobie „wokalny pomnik” za życia!

Właściwie nie można temu dziełu zarzucić wiele. Kilka niuansów jednak zawsze się znajdzie. Jak choćby brak wersji z twardą oprawą, czy spadek dynamiki w ostatniej współczesnej części opisującej aktualne dokonania składu Gillan/Paice/Glover/Morse/Airey. Wynika to zapewne (zgodnie z postulatem Rogera Glovera, iż zaskoczeń już być nie powinno) z tego, iż obecna działalność muzyków nie jest już tak burzliwa i nieprzewidywalna jak kiedyś. Jak to mówił Henryk Kwinto w Vabank: „… z wiekiem rośnie zapotrzebowanie na święty spokój”, dlatego to nie zarzut do autorów, ale do samych Purpli. W końcu weszli w okres totalnej stabilizacji, w której nie można oczekiwać zaskoczeń, jakie miały miejsce z Ritchiem Blackmorem. To już nie czasy odwoływanych koncertów, zmian w składzie, zaskakujących improwizacji. Dodatkowo przydałby się stanowczo gdzieś na końcu książki wspomniany już wcześniej aspekt wyliczenia poszczególnych składów i wszystkich muzyków grających i uczestniczących w różnych etapach działalności DP.

To już nie przytyk, ale propozycja rozszerzenia książki o „odsłuch”, co sam uczyniłem dokopując się do archiwalnych nagrań i puszczając je podczas lektury. Nie wiem na ile realne lub nierealne byłoby zebranie przekrojowego materiału muzycznego na kilku CD, które dołączone do książki były by genialnym uzupełnieniem dla już intensywnie pracującej wyobraźni. Osobiście pokusiłem się o równoczesne słuchanie posiadanych albumów, poszukiwania na youtube.com relacji z koncertów, jamów z innymi muzykami, wywiadów, dotarcie do innych niż w książce zdjęć żeby uzupełnić całość historii we wszystkich wymiarach. W dobie nieograniczonego dostępu do informacji i zamieszczonych publikacji, utworów, relacji, wywiadów ciekawym i pewnie nowatorskim uzupełnieniem było by stworzenie strony www rozszerzającym to, co zostało opisane w książce. Czy jednak jest to do zrealizowania? Poczekamy, może kolejne wznowienia przyniosą rewolucyjne rozwiązania.

Nie mniej te znikome minusy nie burzą w żaden sposób całości kompozycji a sama książka zaskakuje zwrotami i dynamiką akcji niczym koncerty z Ritchiem. Dziś już wprawdzie nie ma w składzie Deep Purple tego nieokiełznanego, nieobliczalnego i nieprzewidywalnego mistrza gitary. Jedynie wspomnienia zapisane na kartach biografii i zapisy filmowe, czy nagrania koncertowe, mogą odtworzyć tamte klimaty. I tu panowie Roland i Tomasz tworzą nastrój w wyśmienity sposób, dając wyobraźni szansę znalezienia się w latach 70-tych na koncertach Purpli i uczucia obcowania z muzykami, muzyką i klimatem tamtych lat.

Będąc kilkunastoletnim fanem Purpli do momentu przeczytania książki nie miałem świadomości wielu detali i szczegółów mających wpływ na ówczesne i obecne oblicze zespołu. Po przeczytaniu książki o Deep Purple z zupełnie innym nastawieniem sięgnąłem po starsze zapisy muzyczne by znaleźć tam ducha minionej epoki, czasów wolnej miłości, dzieci kwiatów, rozhisteryzowanych gruppies, nieprzewidywalnych koncertów, odwoływanych pokazów, czy uczucia obcowania z muzykami podczas ich ekstatycznych wyczynów.

Jeśli jeszcze kogoś nie zaintrygowałem by sięgnął po to wydawnictwo to powiem na koniec, że archiwalne zdjęcia (których pewnie tysiące tysięcy można znaleźć dziś w Internecie) rewelacyjnie uzupełniają bieg opisanych historii. Z ciekawszych i zaskakujących zwraca uwagę to, na którym naga wyznawczyni „purpurowej muzy” w ekstazie wygina swe ciało na deskach estrady, a niewzruszony Ritchie skupiony gra na swej gitarze. Ian Gillan jak go Pan Bóg stworzył tylko ze skarpetą na przyrodzeniu, w towarzystwie George’a Harrisona czy też duet Pavarotti i Gillan, nie wspominając o udokumentowanych początkach kariery, w których dominowały lwie fryzury i buty na koturnach.

Image

Zdjęcie książki zaczerpnięte ze strony www.rockmetalshop.pl


Nie sposób opisać wszystkich niuansów i szczegółów, wobec czego zachęcam do samodzielnego zagłębienia się w Głęboką Purpurę. Pozycja konieczna dla każdego fana zarówno początkującego jak i zaawansowanego, bez względu na wiek i staż.

Recenzja ukazała się na ProgRock

Rychu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz