wtorek, 23 lutego 2010

PINKROOM „Psychosolstice”


PINKROOM „Psychosolstice”
Creative Farm Production 2009

Jednak różowe nie do końca musi się kojarzyć w muzyce z tandetą. Przykładem wybitnym może być Pink Floyd oraz polska grupa PINKROOM. Ich debiutancki album zatytułowany „Psychosolstice” to naprawdę kawał solidnej muzyki ocierającej się momentami o progresywny rock, metal, art-rock, ale w gruncie rzeczy pozostającej w psychodelicznych klimatach lat 70-tych i 80-tych.

Podeprę się cytatem, żeby pokazać, jakie kierunki dominują w muzyce Pinkroom:

„Zaskakująco dojrzały album debiutantów z Bydgoszczy. Znakomita realizacja dźwięku i piękna szata edytorska powodują, że z "Psychosolstice" obcuje się z niekłamaną przyjemnością. W kompozycjach pobrzmiewają echa twórczości Porcupine Tree i King Crimson z "kolorowego" okresu, a naprzemian soczyste i subtelne rockowe brzmienia doprawione są w niezwykle wyważony sposób elektronicznym sosem.”


Sami o sobie napisali na swojej stronie:

"W naszej twórczości ważna jest szczerość, uciekamy od matematycznego podejścia do tworzenia utworów. Przykładem spontanicznie narodzonej muzyki może być utwór 2am, którego zasadnicza część to praktycznie odegrany na nowo fragment 30-minutowej, przypadkowo zarejestrowanej improwizacji. Część utworów o pozornie zwartej konstrukcji posiada w sobie fragmenty o otwartej formie, stanowiące punkty wyjścia do improwizacji i kreowania nastroju podczas koncertów."

Już od pierwszych dźwięków „Path of dying truth” panowie z Pinkroom zniewalają umysł i przenoszą słuchacza w psychodeliczny i nierealny świat. Drugi utwór „Buried hopes” z pulsującym i wibrującym fabrycznym dźwiękiem - niczym syreny alarmowej - przenosi nas do kolejnego abstrakcyjnego, wirtualnego bytu. Słychać tu etniczne bębny a po chwili pojawia się śpiew zniekształcony niczym głos przetworzony przez stary megafon. Ciekawe perkusyjne motywy pojawiają się też w kilku innych kawałkach (np. w „Quietus”) dając pokaz solidnego warsztatu i możliwości zmiany stylistyki w zależności od potrzeby danego klimatu, realizowanego akurat w konkretnym utworze.

Każde dzieło składa się tutaj z tak wielu niuansów, różnorodnych warstw, zmian tempa, że trudno je wszystkie prosto i jednoznacznie opisać. Są momenty art-rockowe, jest mocny metalowy riff, są nawet momenty symfoniczne, gdzieś tam w tle słychać instrumenty dęte i smyczki (utwór „Moodroom v.2”). Bywa nastrojowo i spokojnie a po chwili muzyka przeistacza się w istne tornado dźwięków. Na pewno specyficzny jest wokal. Przytłumiony, może trochę wyciszony, śpiewany jakby z wysiłkiem, zagrany (zaśpiewany właściwie) z aktorskim zmęczeniem. Są melodyjne momenty, są rytmiczne fragmenty, jest kaskada dźwięków, są ciekawie wykorzystane różnego rodzaju dodatkowe elementy akustyczne jak stukoty, jęki, kroki, głosy, szumy, sprzężenia. Jednym słowem jest właściwie wszystko, co potrzebne jest do wytworzenia odpowiedniej atmosfery dla odbioru tej muzyki. Słuchając ma się wrażenie, że muzyka owija się wokół słuchającego. Próbuje nim zawładnąć. Zaciska się wokół umysłu. Przejmuje kontrolę nad ciałem, po czym rozwiewa się niczym dym albo mgła o poranku, a słuchacz zostaje omamiony i zniewolony. Czeka na kolejny raz, licząc, że następny uścisk będzie jeszcze mocniejszy, jeszcze bardziej emocjonalny i da większe spełnienie. Muzyka Pinkroom jest niczym uzależnienie. Każdy utwór jest niepowtarzalny i specyficzny. Każdy ma w sobie jakąś nieokiełznaną energię, a jednocześnie każdy jest dziwnie uspokajający.


Ciekawy motyw można wyłapać podczas słuchania utworu „Curse”. Jest tam taki spokojny fragment z dominującym basem i snującą się wokół niego melodią gitarową. I być może analogia jest bardzo odległa, ale przypomina mi to klimat drugiej części (zaczynający się koło 5-tej minuty) utworu „Rime Of The Ancient Mariner” Iron Maiden. Na „Curse” Pinkroom brakuje wprawdzie tego specyficznego trzasku i skrzypiących desek pokładu średniowiecznego okrętu, oraz złowieszczego szeptu narratora, ale są zniewalające motywy gitarowe, które się tu później pojawiają rekompensując tą stratę. Klimat jest niesamowity. Kojarzy się z mgłą, lekkim półmrokiem, szarościami, poświatami księżyca przesłanianego, co rusz przez gęste chmury, ruszającymi się cieniami, drgającym powietrzem. I chociaż Iron Maiden dalekie jest od nurtów psychodelicznych w tym jednym kawałku osiągnęli taki właśnie efekt. Pinkroom ten efekt powtórzył, może świadomie, może nie świadomie. Uzyskali dzięki temu genialny nastrój. Sama stylistyka muzyczna jest to oczywiście zupełnie odmienna od wspomnianego Średniowiecznego Marynarza, ale mroczna atmosfera pozostaje na długo w pamięci.

W utworze „Dispersion” bardzo zbliżają się stylistycznie do Porcupine Tree i Riverside. Jest mocno, rockowo, metalowo i klimatycznie. Słychać nawet podobieństwo wokali. Chociaż patrząc globalnie różnice w stylistyce są na tyle duże, że nie sposób powiedzieć, że Pinkroom wzoruje się na nich w całej rozciągłości. Wystarczy posłuchać lekko eklektycznego, wspomnianego już wcześniej „Moodroom v.2”, by zrozumieć różnicę. Tak samo „Stonegarden” przynosi bardziej klimaty Pink Floyd niż wspomnianych wyżej wykonawców. Pojawia się odgłos szumiącego radia, kroków, zamykanych drzwi, a motywem przewodnim pozostaje mechaniczny odgłos wyciągnięty żywcem z jakiejś fabryki.

Płyta kończy się nagle, jakby została urwana. Po kolejnym psychodelicznym „Recognized” pozostaje cisza. Od razu pojawia się chęć ponownego włączenia odtwarzacza, żeby tą ciszę wypełnić. Pędzę wobec tego do by wysłuchać ich jeszcze raz (to już chyba dziesiąty dzisiaj!).


Wydawnictwo uzupełnia świetnie wykonana graficznie strona http://pinkroom.pl . Kontynuuje ona stylistykę zawartą na płycie. Warto tam zajrzeć, żeby zobaczyć promujący płytę teledysk czy wręcz posłuchać całej płyty. Jak już posłuchacie, to zapragniecie ją mieć u siebie na półce. Świetna psychodeliczna muzyka. Rewelacyjne klimaty i perfekcyjne wykorzystanie muzycznego warsztatu.


Utwory:
01. Path Of Dying Truth 7:20

02. Buried Hopes 3:54
03. Dispersion 5:24

04. Quietus 5:30
05. 2am 6:26
06. Curse 7:42

07. Moodroom v.2 4:37
08. Stonegarden 6:46
09. Days Which Should Not Be 6:25
10. Recognized 2:40


Muzycy biorący udział w realizacji płyty:
Mariusz Boniecki - gitary, śpiew, instrumenty klawiszowe

Marcin Kledzik - perkusja
Kacper Ostrowski - bas

Gościnnie:

Mikołaj Zielinski - śpiew w "Path Of Dying Truth"

Anna Szczygieł - wiolonczela w "Days Which Should Not Be" & "Moodroom v.2"

Maciej Feddek - efekty gitarowe w "Days Which Should Not Be"


Recenzja ukazała się na ROCKLine

Moja ocena 5/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz