piątek, 4 marca 2011

Wishbone Ash w Czyżynach

Już prawie tydzień minął od koncertu, a jeszcze brzmią mi w uszach dźwięki utworu "Phoenix". Dawno temu słuchałem oczywiście Whisbone Ash, ale nie spodziewałem się że usłyszę ich kiedykolwiek w malutkim klubie Kwadrat na krakowskich Czyżynach. I to w formie lepszej, niż wielu młodych, współczesnych muzyków. Grających na żywo, tuż przed publicznością w wieku od 15 do chyba 80 lat. Co prawda z oryginalnego składu został tylko jeden z muzyków, Andy Powell, ale wszyscy razem grają z wirtuozerią wręcz niedostępną wielu współczesnym zespołom. 

Do klubu weszliśmy ponad pół godziny przed czasem, ale już sala zapełniała się ludźmi w najróżniejszym wieku. Najbardziej fascynowali mnie poważni, łysiejący starsi panowie. Twardo stojący pod sceną. Pewno w roku 1968 jako długowłosi nastolatkowie szaleli przy winylowych płytach Wishbone Ash, przemyconych z Londynu przez znajomych. A na tym koncercie początkowo spokojnie stali, w skupieniu wsłuchując się w dźwięki swojej młodości.

Pomijam support, który jakby nie pasował do zespołu, który miał za chwilę grać tu główne skrzypce. Dosyć ostro grający chłopcy w skórzanych ubraniach nie wzbudzili zachwytu publiczności. Chyba to nie ten klimat. Nawet mimo tego, że twierdzili że grają rock'n'rolla. Wszyscy czekali na atrakcję wieczoru, cierpliwie ignorując zespół i gniotąc się tuż przy scenie, żeby nie stracić najlepszych miejsc. Na szczęście scena była umieszczona całkiem wysoko i muzyków dobrze było widać z każdego miejsca sali. My staliśmy chyba w trzecim rzędzie, więc udało mi się zrobić kilka niezłych ujęć przy użyciu mojego telefonu. Mimo, a może dzięki bardzo dobremu oświetleniu. Bo światło grało to także swoją rolę.

Za nagłośnienie koncertu należy się klubowi duża pochwała. Chyba dosyć ciężko jest nagłośnić stosunkowo małą salę, z mnóstwem zakamarków, balkonów i przejść. I to nagłośnić w taki sposób, żeby było równie dobrze słychać solo gitarowe, gitarę basową czy konga. Bo muzycy bawili się dźwiękiem od samego początku do samego końca. Przegląd instrumentów był spory. Samych gitar solowych naliczyłem 10 w rękach zaledwie dwóch gitarzystów. To co Andy robił ze swoimi gitarami w kilku utworach powaliło publiczność, która zasłuchana nie mogła nawet klaskać, dopiero po zakończeniu utworu dziękowała gromkimi brawami. Publiczność, początkowo spokojna i stonowana, jak przystało na ludzi w kwiecie wieku, szybko zaczęła podchwytywać emocje płynące ze sceny i reagowała coraz bardziej żywiołowo. Przyjemnie było patrzeć na starszych panów i dojrzałe panie, którzy podskakiwali, wymachując rękami i nucąc utwory. Choć mało skupiałem się na publiczności, bo dźwięki płynące ze sceny przyciągały jak magnes.

Aż w końcu publiczność zaczęła skandować jedno słowo: "Phoenix". Andy tylko uśmiechnął się i chwycił kolejną ze swoich gitar, żeby przy jej użyciu wyczarować coś fantastycznego. To chyba jeden z najpiękniejszych utworów na świecie. A zagrany jeszcze na żywo, z odrobiną improwizacji i mnóstwem serca na długo pozostanie w głowach i uszach słuchaczy.

Muzycy grali bardzo długo. Równe dwie godziny intensywnego grania bez żadnej przerwy to potężny wysiłek dla młodych. A ci panowie najmłodsi nie są. No może poza perkusistą, który do zespołu dołączył kilka lat temu i wygląda na ich wnuka. Muzycy po dwóch godzinach grania zeszli ze sceny, myśląc że zrobili swoją robotę. Okazało się jednak że publiczność nie pozwoli im tak łatwo odejść. Po dobrych pięciu minutach klaskania, skandowania i wzywania muzycy pojawili się na bis. Dali radę, pokazali że nadal są w formie. Ale poprzestali na jednym bisie. To i tak był dłuższy koncert niż wiele innych. Trwał sporo ponad dwie godziny bez żadnej przerwy. A jeszcze czekała ich kolejna godzina dawania autografów i zdjęć z fanami. Mimo całkiem już późnej pory, bliskiej północy, nikt nie chciał opuszczać klubu Kwadrat bez przynajmniej otrzymania autografu od muzyków.


Są rzeczy ponadczasowe. Taka chyba jest właśnie muzyka Wishbone Ash. Doskonale bawili się przy niej ci, którzy słuchali jej ponad trzydzieści lat temu i ci, których rodzice trzydzieści lat temu jeszcze nie słuchali muzyki, bo byli za młodzi, żeby poczuć klimat. Ja też cieszę się że udało mi się trafić na ten koncert. Będzie to na pewno niezapomnianym przeżyciem. 

Zdjęcia i relacja: Artur Kasprzyk

Relacja ukazała się również na blogu Artura aak2ja.blogspot.com 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz