poniedziałek, 21 grudnia 2009

ACACIA AVENUE


Czyżby wróciła moda na glam rock i glam metal? Po tym jak The Darkness święcili jeszcze nie tak dawno triumfy na listach przebojów (śpiewając falsetami do melodyjnych dźwięków gitarowych), jak grzyby po deszczu rodzą się nowe projekty, które utrzymywane są w podobnej stylistyce. Jednym z nich jest właśnie zespół (projekt?) Acacia Avenue. Przypadkowe czy celowe podobieństwo nazw do utworu '22 Acacia Avenue' z płyty 'The Number Of The Beast' - Iron Maiden? Chyba jednak nie celowe. Jeśli chodzi o stylistykę muzyczną panowie z Acacia Avenue są bliżsi Poison, Kiss, czy Whitesnake niż Iron Maiden. Chociaż o pomyłkę nie trudno, bowiem zapożyczeń na tej płycie jest dużo więcej niż potrzeba, żeby stworzyć dobrą muzyką. Użyta nazwa Acacia Avenue to metafora przeciętnej ulicy na przedmieściach, na której mieszkają przedstawiciele klasy średniej. W samej Wielkiej Brytanii jest ich ponad sześćdziesiąt, a w Londynie koło dziewięciu. Zresztą zdjęcie okładki (niestety niezbyt dopracowane i oryginalne) przedstawia chyba taką właśnie uliczkę.

Projekt muzyczny Acacia, bo tak chyba można nazywać ten twór, to coś na kształt pomysłu na stworzenie Supergrupy. Zadzwońmy do wszystkich znaczących lokalnych gwiazd, przedstawmy im propozycję współpracy i zobaczymy co z tego wyjdzie. Zespół Acacia Avenue pod dowództwem gitarzysty i twórcy tekstów Torben'a Enevoldsen'a znanego z zespołów Section A oraz Fatal Force, to właśnie taka Supergrupa. Torben napisał ponad 20 utworów z myślą o tej właśnie grupie i wydaniu przebojowej płyty. W efekcie finalnym dostaliśmy 11 utworów. Wokalnie udziela się tu Tony Mills (TNT, Shy), gitary w rękach dzierżą Geir Rönning (Radioactive, Prisoner) oraz Torben Lysholm (Pangea, Mysterell), a do perkusji zasiadł Thomas Heintzelmann (Section A, Decoy), gitara basowa: Carsten Neumann (Savage Affair). Co z tej mieszanki artystów wyszło? Wyszedł melodyjny glam-rockowy album, momentami wchodzący w cięższe rejestry, hardrockowe, które kojarzą się z dokonaniami takich zespołów jak: Mötley Crüe, Poison, Kiss czy Whitesnake. Schemat utworów jest prosty i klasyczny: riff gitarowy - solówka - wokal - chórek. Solówki gitarowe 'wycinane' w każdym kawałku przypominają dokonania Yngwie Malmsteen'a, Steve Vai'a czy Joe Satrianiego. Wokal podobny do tego, jakim kiedyś raczył nas Michael Kiske w Helloween a chórki niczym w Kiss. Trochę z początku meczą i denerwują te męskie chórki i multiplikowane zaśpiewy wykonywane przez wokalistę, ale po pewnym czasie idzie się przyzwyczaić. Pod koniec nie zwraca się na to specjalnej uwagi.

Album 'Acacia Avenue' zaczyna się przebojowym 'Don't Call me Tonight'. Hit na miarę lat osiemdziesiątych. Gdyby wtedy powstał, byłby znany na całym świecie. Jest tam werwa, ikra, seks, panienki i wszystko, co było wtedy modne i chwytliwe. Można odnieść wrażenie, że panowie z Acacia Avenue podczas tego (i nie tylko tego) utworu biegają po scenie z wytapirowanymi włosami i w obcisłych legginsach, machając kolorowymi apaszkami niczym Steven Tyler w teledysku 'Dude (looks like a lady). Utwór napisanym zresztą by podkreślić ów męsko-damski (trudny do określenia) styl członków Mötley Crüe. Torben przyznaje się zresztą, że cel był prosty: stworzyć naprawdę dobry, przebojowy album, w którym znalazłyby się odniesienia do muzyki prezentowanej przez Toto, Giant, TNT, Van Halen, czyli melodyjnych grup z dużym potencjałem.

W zestawie można znaleźć kilka cięższych utworów jak choćby 'Hold On', czy 'Jamie's in Love' przywodzących na myśl wspomnienia z ery Davida Lee Rotha z Van Halen czy Def Lepard. Są to jednak nieliczne perełki, bowiem w połowie albumu tempo i werwa znacznie opadają na rzecz spokojniejszych i balladowych zagrań takich jak 'An Illusion' czy 'Can't Make You Stay'. Jest też utwór instrumentalny 'Mad Antenna', w którym przestrzeń wypełniają popisy gitarowe. Swoje miejsce znalazły też syntezatory w płaczliwym 'Wait No More' - gdzie słychać w całej okazałości styl gry i śpiewania The Darkness. Trochę razi fortepianowe intro w 'Digging'. Natomiast w 'Just Wanna Be With You' riff rozpoczynający jest niczym wyciągnięty AC/DC z Bon'em Scott'em, chociaż efekt bezpośredniego odniesienia psuje tutaj wokal.

Jeśli ktoś potrzebuje muzykę zupełnie niezobowiązującą i niepowodującą żadnych elementarnych procesów myślowych, podkręci głośność na 'full', to jest to idealna właśnie kompilacja. Kiedyś ten styl inspirował, nie tylko fanów, ale i inne zespoły. Dziś niekoniecznie.

Moja ocena 3/5.
(Zbyt mało oryginalny album, żeby dać wyższą ocenę, zbyt mocno powiela dokonania innych. Niemniej dla fanów muzyki rockowej lat osiemdziesiątych idealny. Na imprezy też się przyda.)

Lista utworów:
01. Don't Call me Tonight (4:12)
02. Hold On (4:47)
03. An Illusion (4:10)
04. Jamie's in Love (4:19)
05. Can't Make You Stay (4:24)
06. Mad Antenna (4:01)
07. Wait No More (5:13)
08. No Looking Back (5:00)
09. Just Wanna Be With You (4:24)
10. Let Go (4:29)
11. Digging (4:57)
Muzycy biorący udział w nagraniu:
Torben Enevoldsen - gitara
Tony Mills - wokal
Geir Rönning - gitara
Torben Lysholm - gitara, klawisze, gitara basowa, wokal
Thomas Heintzelmann - perkusja
Carsten Neumann - gitara basowa

Recenzja ukazała się na ProgRock

Rychu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz